piątek, 16 września 2011

Boży wojownik


Święty Jakub Apostoł: wariat, gorąca głowa, szalona pałka. Przez samego Jezusa zwany Synem Gromu.


Nie tak dawno temu firma Pegaso wypuściła kolejną piękną konną figurkę, przedstawiającą krzyżowca z Zakonu Rycerzy Świątyni (znaczy templariusza). Figurka sama w sobie arcysmakowita, w pysznej karacenie, z wielkim, klasycznym migdałem, na głowie frygijka, na przecudnym koniu. Całość w ruchu, szarpana przez wiatr, rozwichrzona i niemal unosząca się w powietrze. Popatrzyłam, oblizałam się łakomie, kupiłam.
            Przy bliższych oględzinach wypatrzyłam kolejny smaczek – zawieszki na uprzęży w kształcie muszelek. Mniej więcej w tym momencie stało się dla mnie oczywiste, że moja figurka musi mieć coś wspólnego ze świętym Jakubem Apostołem, Santiago de Compostella. Muszla albowiem jest do dziś symbolem tych, którzy pielgrzymowali do grobu św. Jakuba w hiszpańskiej Compostelli; niegdyś pielgrzymi przyczepiali muszelki do kapeluszy i do ubrań i z nimi wracali do domów.
            Oglądając figurkę dalej uznałam, że owszem, frygijka ładna rzecz, ale twarz pod tą frygijką jakaś taka drobna, mało wyrazista i boleśnie wykrzywiona. Znaczy, dobrze by było wymienić główkę. Potem obejrzałam sobie w sieci kilkadziesiąt obrazków przedstawiających św. Jakuba Apostoła i postanowiłam, że moja figurka będzie przedstawiać właśnie jego.
            Świętych Jakubów Apostołów było, tak gwoli ścisłości, dwóch: syn Zebedeusza zwany Większym i syn Alfeusza, Mniejszy. „Mój” Jakub to ten pierwszy, brat św. Jana Ewangelisty. I on, i brat, znani byli z porywczości: gdy mieszkańcy jakiegoś samarytańskiego miasteczka nie chcieli przyjąć w gościnę Jezusa, obaj odruchowo zaproponowali, żeby całe to miasteczko rozwalić, spalić ogniem z nieba, zniszczyć. Gorącogłowi wariaci: Jezus nazywał ich Synami Gromu.
            Trochę czasu zajęło, nim Jezus z zapalczywego choleryka Jakuba zrobił płomiennego, rozpalonego pragnieniem Bożej chwały apostoła. Nie odebrał mu ani owej porywczości, ani cholerycznego temperamentu, ani gorącego serca: nauczył tak wykorzystywać te cechy, aby przynosiły one dobre owoce, nie zniszczenie i śmierć. Św. Jakub jak był wariatem, tak nim do końca pozostał, tyle że stał się wariatem w Bożej służbie, zapalczywym wojownikiem Stwórcy, pogromcą niewiernych. Stając się apostołem Jakub niczego nie utracił, za to zyskał status wojowniczego i groźnego dla wrogów Bożego rycerza.
            Św. Jakub zginął w 43 lub 44 roku, ścięty mieczem z rozkazu Heroda Agryppy. Jeszcze przed samą śmiercią zdołał nawrócić na chrześcijaństwo swojego kata. Jego relikwie w VII wieku przewieziono z Jerozolimy do Santiago de Compostella, gdzie są czczone do dziś.
            Ikonografia – posiłkowałam się głównie XVI- i XVII-wiecznym malarstwem – przedstawia go jako brodatego, czasem siwego, mężczyznę o gniewnie zmarszczonym czole i rozwianych włosach, z mieczem, tarczą, włócznią, na białym lub siwym koniu. Atrybutami św. Jakuba są owe muszelki, zaś „herbem” – charakterystyczny, podobny do miecza czerwony krzyż. W 1170 roku król Leonu Ferdynand II utworzył zakon rycerski, powołany do obrony przed Maurami zmierzających do Compostelli pątników, zwany Zakonem św. Jakuba z Compostelli albo św. Jakuba od Miecza; godłem tego zakonu był właśnie ów charakterystyczny krzyż w kształcie miecza. Barwy szat św. Jakuba to – na różnych obrazach – biel i czerwień, czasem trochę czerni.
            Pogrzebałam trochę  w swoich magazynkowych zapasach i znalazłam ładną, brodatą, dość zawziętą główkę (nie wiem już, skąd pochodzącą). Prawą dłoń, w której figurka trzyma włócznię z proporcem, umocowałam bardziej poziomo, jakby w pozycji do ataku lub obrony przed czymś widocznym z lewej. Takie ułożenie dłoni z włócznią wymusiło niejako „dołożenie” na winietkę przeciwnika bądź przeciwników; ponieważ św. Jakub jest patronem walk z islamem, oczywiste wydawało mi się umieszczenie tam jakiejś figurki Saracena. Niestety – a może na szczęście? – żadnego odpowiedniego Saracena nie udało mi się znaleźć... – i ulokowałam tam kilku Saracenów małych, znaczy w skali 1/72. Pomalowałam ich nie do końca realistycznie, jakby wyłazili czy wypełzali ze szczeliny w ziemi (w podstawce): od dołu w bieli i czerni, im wyżej, tym bardziej naturalne kolory. Skłębiłam to wszystko, wymieszałam epoki i formacje – w końcu chodziło mi o archetypicznych „islamistów”, nie o jakąś konkretną armię, upchałam w szczelinie i przykleiłam. Na podstawkę  swoją manierą dołożyłam trochę chabaziów, listków i trawek i jakiś kawałek pokruszonej żywicznej tarczy, pochodzącej z Andreowskiej figurki El Cida.
            Samą figurkę św. Jakuba malowałam tak, aby maksymalnie wydobyć efekt ruchu, rozwianych szat, splątanej końskiej grzywy – owej nieokiełznanej gwałtowności, cechującej cholerycznego apostoła. Używałam jak zwykle wyłącznie akryli.
            Specjalne podziękowania dla Roberta za zwrócenie mi uwagi, że muszelkowe zawieszki na końskiej uprzęży wcale nie były naturalnymi muszelkami (bo by się błyskawicznie pokruszyły), tylko metalowymi odlewami.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz