Strony

czwartek, 24 listopada 2011

Przemko Segneuit de Vil(t)no Ravitius

Pan Przemko to osobnik z bardzo bogatą historią...
Ładnych, naprawdę bardzo ładnych parę lat temu, gdzieś we wczesnym mezozoiku, po raz pierwszy spotkałam na swej drodze pewną ciekawą postać. Tropiłam go i tropiłam, aż w końcu dał się złapać, a co więcej – przerobić na figurkę.
   Najpierw, w Długoszowych Annales seu cronicae incliti Regni Poloniae (t. V, ks. 9, Warszawa 1978), przy opisie polsko-krzyżackiego procesu z roku 1319 trafiłam na smakowitą informację – mianowicie jednym ze świadków w tym procesie był niejaki „Pemco Segneuit de Vil[t]no Ravitius, qui Hierosolymam consecutive ivit”.   Informacja już sama w sobie ciekawa – mamy znanego z imienia i herbu rycerza, który odbył pielgrzymkę do Jerozolimy, a więc można z niego zmajstrować figurkę – ale najbardziej zaintrygowało mnie słówko „consecutive” – tak jakby pan Pemco (Przemko?) udał się do Ziemi Świętej w wyniku, na skutek procesu! Moja wyobraźnia natychmiast wystartowała: zrobił coś takiego, że musiał to odpokutować aż tak wyczerpującą pielgrzymką? złożył jakiś ślub? powiedział na procesie coś, co zmusiło go do podróży?
   Ta ostatnia możliwość, właśnie z racji konstrukcji całego łacińskiego zdania, wydała mi się najbardziej prawdopodobna, ale niestety, przez kolejne kilka lat nic więcej o panu Przemku znaleźć mi się nie udało. Wiedziałam, że pieczętował się herbem Rawicz, ale fakt, że Długosz explicite zwrócił uwagę na ten detal, dowodnie moim zdaniem świadczy, że pan Przemko musiał ten herb otrzymać niedawno – mówiąc inaczej: nie był urodzonym Rawitą a co najwyżej rycerzem do tego herbu adoptowanym. Dlaczego? kiedy? – nie wiem. Ród Rawitów był już wówczas bardzo rozrodzony, wiele znaczył; z którym z rodowców (albo z którą gałęzią rodu) pan Przemko związał swoje losy i dlaczego? Cóż, może kiedyś uda mi się to ustalić. Może...
Zaintrygowało mnie też słówko „Segneuit” – po spolszczeniu być może „Segnewit”, „Sięgnewit”. Co by to mogło oznaczać, też niestety nie mam pojęcia. Przydomek? Ślad po przed-herbowej rodzinie pana Przemka? Wszystko to być może.
   Minęło sporo czasu i – znowu przypadkiem, szukając czegoś zupełnie innego – dorwałam w swe subtelne łapki Monumenta medii aevi historica res gestas Poloniae illustrantia, wydane przez Fr. Piekosińskiego, a dokładnie Codex diplomaticus Montis S. Crucis abbatiae ordinis s. Benedicti (Kraków 1880). I tam...
   „Anno 1346 (...) Miles doctissimus Pemko Segneuit nobilis Rava, benefactor monasterii nostri, ad Domino abiit. De arboris albis in memoriam a fr. Silvestris scripta est.”   No to już było nie tylko smakowite, ale wręcz przyprawiające o ślinotok! Dlaczego? A po kolei:
1.   „miles doctissimus” – kim był szlachetny Przemko, że aż uczeni zakonnicy nazwali go „rycerzem najuczeńszym”?
2.   „nobilis” – a więc pan Przemko był poważnym szlachcicem, nie jakimś ścierciałką czy nie daj Boże panoszą,
3.   „benefactor” – nie udało mi się znaleźć śladów żadnych nadań ze strony pana Przemka, czy więc można domniemywać, że był on dla świętokrzyskiego klasztoru dobrodziejem w wymiarze bardziej, hm, niematerialnym?
4.   „in memoriam” – pan Przemko musiał zaiste wiele znaczyć dla konwentu, skoro jeden z zakonników napisał wspomnienie na jego cześć!
5.   „De arboris albis” – brat Silvestris był więc ogrodnikiem? Ale dlaczego pisał o białych drzewach?
Więcej pytań niż odpowiedzi zatem... w zasadzie to same pytania!
Kilkanaście stron dalej w Monumentae... trafiłam jeszcze na ostatni ślad po moim bohaterze, a w zasadzie to po jego – koledze? dobrym znajomym? przyjacielu?... – bracie Silvestrisie:
„Anno 1361. Obiit fr. Ladislaus Silvestris, tenebritatem vincens et ammirabilite illuminans.” Jak ta informacja – że Silvestris był wspaniałym, podziw budzącym malarzem miniaturzystą – ma się do napisanego przezeń dziełka o drzewach? I co oznacza tajemnicze sformułowanie „tenebritatem vincens”, „zwyciężający mrok”?
Ratunku...
Gwoli ścisłości: ani w świętokrzyskiej bibliotece, ani w żadnym innym miejscu pod słońcem, nie trafiłam na najmniejszy nawet ślad po owym „De arboris albis”. Nie ma czegoś takiego, nie było, nikt o tym nie słyszał, cześć pieśni i koniec słupa. Wysublimowało z naszego świata poprzez czwarty wymiar? a zaraza wie... Pewnie, spisane w jednym jedynym rękopiśmiennym egzemplarzu, uległo zniszczeniu podczas jednej z wielu zawieruch dziejowych, które przetaczały się nad Polską i nad Świętym Krzyżem przez ostatnie siedemset lat.
Ale wróćmy do pana Przemka Rawity, mojego jerozolimskiego pielgrzyma.
Pan Przemko pielgrzymował do Ziemi Świętej po roku 1319 a przed 1346; ostatnia twierdza krzyżowców, Akka, upadła w roku 1291. Znaczy, w żaden sposób do krzyżowców zaliczyć go nie można: pan Przemko był normalnym, cywilnym pielgrzymem. Cywilnym... no ale jako rycerz nie zapomniał chyba w domu miecza? no chyba nie...
Wpadła mi jakiś czas temu w łapy 90-mm figurka Andrei, przedstawiająca mocno, hm, zużytego i obszarpanego krzyżowca – popatrzyłam na niego i aż zapiszczałam: toż pan Przemko jak żywy! Z jakiegoś powodu pan Rawita jawi się bowiem w moich oczach jako taki właśnie luzak, obszarpaniec, Rycerz-od-Siedmiu-Boleści, łajza i radosny, beztroski wagabunda. Tak właśnie go widzę, choć nic w tekstach źródłowych nie daje powodów do takiej interpretacji.
W stosunku do oryginalnej figurki wprowadziłam doprawdy niewiele zmian. Nie ma krzyża na tarczy (zamiast niego herb Rawicz wedle pieczęci biskupa Jana Grota z 1346 roku),

do pasa doczepiłam militi doctissimi kałamarz i gęsie pióro... i to chyba wszystko. Chciałam panu Przemkowi dorobić wąsy, ale... ale każdy rodzaj zarostu, jaki mu na twarzy instalowałam, beznadziejnie psuł tę dobroduszną, dziecięco zdziwioną fizjonomię. Wąsów zatem nie ma. Jest pan Przemko w całości.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz