Strony

wtorek, 15 marca 2016

Niemieckie niszczyciele

Prezent od Adama. Wielkie dzięki!


Niemieckie niszczyciele w skali 1:400 zrobiłem wieki temu, z piętnaście albo i więcej lat. Pierwszy powstał na bazie Hellera i odziedziczył po nim w zasadzie kadłub i część nadbudówek. Cała reszta to w przeważającej masie rzeczy, które wydłubałem od podstaw. Wykorzystywałem do tego jakieś kształtki plastikowe, druciki i inne "przydasie" jakie miałem w modelarskiej szufladzie. A że z zestawów fototrawionych były wtedy na rynku jedynie relingi Abera, to radary, gretingi, drabinki i inne drobiazgi wycinałem mozolnie z blaszek do... Panthery w skali 1:35 ;) a np tory minowe powstały jako naklejone na pokład relingi, odpowiednio "przerzedzone" skalpelem. Model budowałem około roku, bo wtedy moja Córcia była mała i miałem do dyspozycji w zasadzie noce (do dziś uwielbiam modelować nocą). Zabawne, że przeźroczyste kopuły operatorów wyrzutni torped wykonałem z jej zabawkowych nalepek, takich z latającymi oczkami, po tym jak je dokumentnie rozbebeszyłem. W zamian Młoda dostała oficjalne pozwolenie na układanie setki moich Humbrolek w pudełku kolorami. Wtedy to była jej ulubiona zabawa... a teraz jest na pierwszym roku studiów... Psia krew jak ten czas szybko leci... :(

Drugi model powstał jako plastikowa wersja kartonowego modelu JSC "Hans Lody", ale u mnie od początku ochrzciłem go jako "Wolfganga Zenkera" (tego, któremu nasi artylerzyści pogonili kota 3go września pod Helem). Ten model powstał poprzez przeniesienie, na podświetlanym stole kreślarskim, rysunku z wycinanki na arkusze polistyrenu, które chyba jako pierwszy w Warszawie kupiłem w sklepie na Dzielnej za furmankę pieniędzy. Mam jeszcze kilka starych lekko pożółkłych arkuszy i używam ich tylko do specjalnych celów, bo jakościowo są o niebo lepsze, niż te dostępne dziś w sklepach. Z nich kleiłem też wiosła, bo o trawionych jeszcze wtedy nikt nie pomyślał ;)
W obu przypadkach podpierałem fenomenalną monografią z serii "Vom Orginal zum Model", których kilka kupiłem (za kolejnych sześć furmanek pieniędzy) w dawnej księgarni Pelta i które do dziś, jak dla mnie, nie mają sobie równych jeśli idzie o monografie okrętowe. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz