Eleusa z Faras. Dzień 1.
Na początek znów reprodukuję oryginał ikony, za którą się
właśnie zabieram. Matka Boża Czuła, mocno zniszczony fresk z Faras. Tak, bardzo
lubię te freski. Tę koptyjską manierę malarską - kreska trochę dziecięca,
olbrzymie, wiecznie zdumione oczy.
Eleusa to Matka Boża przytulająca Syna. Szczegóły rozwiązań
są różne, lecz zawsze na ikonie jest pokazana miłość i czułość, bliskość i
zaufanie. Ta ikona jest przecież niezwykła: Matka tuli Syna obiema rękami,
mocno Go do siebie przygarniając, Syn z całej siły zaciska rączki na Jej szyi.
Taki ludzki, zwyczajny uścisk matki i dziecka.
Rysunek oczywiście trzeba odtworzyć, ale to już w kolejnych
odcinkach niekończącej się sagi.
Dzień 2.
Szkic.
Oryginalny fresk zachował się do naszych czasów mocno
uszkodzony, a dodatkowo jeszcze obrysowany czerwoną ramką, i dopiero pod nią
znajduje się podpis. OK, postanowiłam zachować ten układ. Nie mając możliwości
wykonania kowczegu po prostu go zaimituję malowaniem.
Skopiowanie fresku na deskę dało jedynie główny zarys
postaci. Ołówkiem "uzupełniłam" najbardziej oczywiste ubytki (oczy,
palce...). Nie mam tzw. lekkiej kreski, więc wolę nie wykonywać zbyt dokładnego szkicu, bo wiem, że jedynie popsułabym
ikonę nadmiarem liniil. A malowaniem powinnam dać to radę wyciągnąć.
Widać na szkicu moje "tańce" z
aureolą. Jakoś nigdy nie umiem jej od razu narysować we właściwym rozmiarze. Ta tutaj, też: może jeszcze się ciut przesunąć, zwiększyć
lub zmniejszyć.
Dzień 3.
Mój koptyjski, mocno zniszczony pierwowzór ma w sobie tę
charakterystyczną dla egipskiego malarstwa surowość, taką aż do pozornej
nieporadności rysunku. To nie jest ładna ikona, nie sfotoszopowana, nie ma w
sobie nic z tego, co dziś określamy mianem "glamour". To bardzo
zwyczajny, niemal dziecięcy rysunek, lecz właśnie przez swą prostotę lepiej
ukazujący Bożą rzeczywistość, niż wiele naturalistycznych monideł.
Rozważam tę ikonę i zdecydowałam, że zachowam jej surowość.
Włącznie z nieco krzywym rysunkiem twarzy i przekoszonym na prawy policzek
nosem.
Ikony nie mogą być naturalistyczne, fotograficzne czy wierne.
Nadmiar realizmu zasłania to, co najważniejsze. To tak, jakby w oknie zawiesić
wspaniałe, bogato haftowane firanki: już się nie zajrzy do środka, już widać
tylko ciężką tkaninę i złoto.
Dzień 4.
Dzisiejszy etap zasługuje na miano Matki Bożej Strasznej, nie
Matki Bożej Czułej. Albo Matki Bożej Prekursorki Kubizmu.
Tło będzie ciemne, choć złote, ale z takiego jakby odrapanego
złota. Nie jest to klasyczna technika ikonopisarska; to w przybliżeniu
modelarski chipping. Postanowiłam po nią sięgnąć, aby podkreślić wiekowość
pierwowzoru. Twarze i dłonie postaci też ciemne, w końcu Faras to Afryka, Egipt
i Nubia, a sam fresk nosi cechy malarstwa koptyjskiego.
Sposób malowania fresku może się nam dziś
wydać dziecinny, a nawet infantylny. Taki - no dobra, dzieciaku, masz jakiś tam
talent, za 20 lat może coś z ciebie będzie, nauczysz się rysować realistycznie.
Tymczasem w ikonach realizm nie jest celem, co najwyżej jednym z - bardzo
wczesnych! - etapów na drodze do celu. Ikonopisarz musi jak najszybciej
wyrosnąć z realizmu, aby zacząć pisać ikony, a nie malować obrazy.
Dzień 5.
Ikona to nie tylko historyjka o jakimś świętym ani nie
faktografia zdarzenia. Ikona ma ukazywać duchowy sposób patrzenia na świat. A
jedną z dróg do tego celu jest specyficzna ikonowa perspektywa.
Dla nas, wychowanych głównie na malarstwie
"dokumentalnym", jedyną w zasadzie właściwą formą ukazywania
proporcji jest perspektywa linearna, geometryczna, gdzie linie zbiegają się w
jednym punkcie na horyzoncie. To sposób dobry, ale nie jedyny. Ikona odnosi się bardziej do sposobu, w jaki doświadczamy świata, niż
jak postrzega go nasze oko.
Nie wnikając w głęboką teologię
perspektywy warto odnotować, że ikony bardzo często sięgają po tzw. perspektywę
odwróconą, gdzie linie zbiegają się nie w głębi obrazu, a na nas, widzach. Ma
to sygnalizować, że święci patrzą na nas, że to z ich punktu widzenia tworzony
był obraz. Dalej: ten rodzaj perspektywy dobitnie pokazuje, że to nie my
jesteśmy w centrum wszechświata, ale Bóg.
Ikony nie starają się kreować wrażenia
głębi. Spłaszczenie obrazu powoduje, że każda z przedstawionych na ikonie osób
wydaje się być bliska widzowi.
A wreszcie, sięgają ikony po perspektywę
wielokierunkową. Najłatwiej zaobserwować to na malowanych na ikonie budynkach,
gdzie ukazane są one tak, jakby były oglądane jednocześnie ze wszystkich stron.
Malując twarze można osiągnąć ten efekt za pomocą zmiennego światłocienia,
gdzie każda twarz rozjaśniona jest jakby z innego źródła światła. Na pierwszy
rzut oka wygląda to dziwnie i niepokojąco, ale gdy się wpatrzeć...
Gwoli ścisłości: twarze na tej ikonie nie
są jeszcze skończone.
Dzień 6.
Czy Maryja była ładna?
Och tak, Gwiazda Zaranna, Dom Złoty, Matka Najmilsza. I
reszta wezwań choćby tej jednej litanii loretańskiej.
A czy Jezus był przystojny?
Och oczywiście, najpiękniejszy z synów ludzkich, choćby ten
jeden tekst.
Wizerunków Maryi nie mamy i nigdy mieć nie
będziemy. O wyglądzie Jezusa coś powiedzieć może Całun Turyński; oczywiście
powiedzieć tym, którzy wierzą. Biorąc pod uwagę fenotyp ówczesnej ludności
zamieszkującej Izrael, Jezus mógł być ciemnym, kudłatym południowcem o takiej
trochę neandertalskiej urodzie. Niekoniecznie odpowiada to naszym dzisiejszym
kanonom piękna. Jak również wszelkiej maści oleodrukowym wizerunkom.
Ikony radzą sobie z tym problemem sięgając
po "kształty i barwy prawdziwe", nie tyle fotograficzne odbicie
twarzy postaci, co jej duchową głębię. Technicznie, twarze na ikonach są
uspokojone, wygładzone z chwilowych emocji. Wargi ułożone odrobinę smutno, ale
w kącikach ust zawsze nieznaczny cień sygnalizujący uśmiech. Oczy z lekkim
zezem rozbieżnym, co nadaje twarzom wyraz spokojnej zadumy. To są techniczne,
malarskie triki. No i zupełnie inaczej niż na klasycznych obrazach rozłożone
światło.
Ojcowie Pustyni wielokrotnie powtarzali,
by modląc się nie iść za wyobrażeniami. Nie wyobrażać sobie, że coś wygląda
tak, a coś inaczej. Bo takie wyobrażenia to śmiertelna pułapka. Więc - Maryja
była kobietą, a Jezus chłopcem i mężczyzną. I to wszystko, co o nich
odpowiedzialnie wiadomo.
Detale są nieistotne. Dlatego na każdej
ikonie Jezus i Maryja wyglądają zupełnie inaczej.
Dzień 7.
Dokładamy kolory bazowe.
Na oryginalnym fresku Matka Boża ma ciemnoczerwoną szatę, rękawy
z mankietami w jakby ciut innym kolorze, jasny czepiec. Okej, klasyka. Jezus za
to ubrany jest w białą koszulkę z czerwonymi poprzecznymi paskami na rękawie i
pomarańczową szatę. Słabo to widać, ale coś widać.
Fałdy rzecz jasna trzeba będzie zrekonstruować, czy raczej
zaprojektować. Na fresku ich nie ma. Wspominałam już, że malarstwo egipskie
jest z zasady płaskie, operuje raczej plamami kolorów niż wykwintnym
cieniowaniem. Działał tu mechanizm podobny, co w rosyjskich ikonach tworzonych
na wysokie ikonostasy: freski oglądano raczej z odległości, niż z bliska, w
oświetleniu różnym, z reguły nie konserwatorsko komfortowym. Więc musiały być
wyraziste, łatwe w identyfikacji, czytelne.
Mała, kieszonkowa ikona rządzi się nieco
innymi prawami. Będzie oglądana raczej z bliska, w dobrym oświetleniu. Musi być
bardziej zdetalowana. Bardziej w kierunku miniatury niż wielkiego fresku.
Dzień 8.
Oryginalny fresk powstał mniej więcej w połowie X wieku i
utrzymany był w odcieniach czerwieni, brązu i żółci. I prawdopodobnie jest
kopią starszego obrazu tablicowego, stąd namalowane na ścianie czerwone ramki.
Obecnie zostało z tego niewiele. Kilka burych, ciemnych i czerwonobrudnych
plam.
Inne nubijskie freski z tamtego miejsca i czasu, lepiej niż
ten zachowane, zachwycają głębią nasyconych, silnych barw, a przy tym nie są
krzykliwe. Tła bywają odważnie
ciemnogranatowe lub czarne, szaty aż ciężkie od gęstej czerwieni, aureole,
kaptury i czepce malowane mocno i jednoznacznie.
Jak to dzisiaj odtworzyć? Jak nie zgubić
tamtego ducha?
Malarz ostrożnie szuka właściwych odcieni,
poprawia i zmienia. Tak łatwo jest sięgnąć nie po ten kolor co trzeba, tak
trudno czasem uwierzyć, że ten mniej efektowny lepszy będzie od wrzaskliwego.
Dzień 9.
Odwieczny dyskurs: wyrazistość versus wierność.
Co lepsze? Idealne odwzorowanie kolorów, faktur, półcieni i
połysków czy mocniejsze niż by się należało podkreślenie ważnych detali,
niejako wskazanie widzowi najistotniejszych punktów malunku?
W malarstwie ikonowym dochodzi jeszcze druga wątpliwość: czy
lepsza będzie gładka, poprawna i stonowana miękkość, przejawiająca się mdłymi
kolorami, brakiem kontrastów, takim jakimś lękiem, by w niczym nie uchybić "chrześcijańskiej łagodności" - czy twarda,
jednoznaczna i bezkompromisowa wyrazistość?
Nie jestem człowiekiem łagodnym. Nie umiem
opowiadać pastelowych historii osłodzonych trzema łyżeczkami cukru. I chyba nie
umiem się bać bycia stanowczą. Również w doborze kolorów.
Dzień 10.
Wykańczam detale i zbliżam się do malowania podpisu.
Gdy się przyjrzeć freskowi, widać pod ramą rząd greckich
liter. Ale nie, to nie jest imię ikony, jak by się można spodziewać. Imię
prawdopodobnie znajdowało się w okolicy głowy Maryi, na zatartym dziś
fragmencie. To pod ramą znaczy "Wiele lat naszemu biskupowi ojcu
Eliasowi" (lub: "Oby żył długie lata ojciec nasz, biskup
Elias"). Pięknie sytuuje to w czasie nasz fresk, bo Elias był biskupem
Pachoras (dzisiejsze Faras) od roku 926; napis wykonano
prawdopodobnie krótko po objęciu przez niego biskupstwa.
Ówczesne koptyjskie ikony (freski)
podpisywane były bardzo często greckim tekstem "Święta Maria Dziewica
Matka Chrystusa" (mniej więcej to wyglądało tak: + HAFIA MAPIA NAPO MHP
TOY XY; mniej więcej, bo nie mam możliwości wstawienia greckich liter), który
później wyewoluował w obecnie znany anagram MP OY. I właśnie po ten napis
sięgnę podpisując moją ikonę.
Dzień 11.
A tak wygląda podpis na ikonie.
Święta Maria Dziewica, Matka Chrystusa.
Namalowany w stylu koptyjskim, choć na oryginalnych freskach
napisy robione były niedbale, z ręki, często nierówno, jakieś takie
rozchwierutane. Skojarzenie z pospiesznie wykonanym graffiti nasuwa się
nieodparcie.
No i cóż. Ikona prawie gotowa. Jutro, obawiam się, już
końcowa galeria. Potem dać jej doschnąć, nałożyć fiksatywę i może wyruszyć w
podróż do Właścicielki.
Finał.
Akryl i suche pastele na desce lipowej, 15x21 cm.
Nic więcej nie umiem powiedzieć.
Najwyższe słowa uznania się należą.
OdpowiedzUsuń