Strony

środa, 28 listopada 2018

100 lat Polskiej Marynarki Wojennej

Owszem rocznicowo, ale what if.

Historia PMW 1918-1939


Co się w międzywojniu zadziało naprawdę, wiemy. Albo łatwo możemy doczytać. Wchodziliśmy w niepodległość praktycznie bez floty i z kadrami pochodzącymi z marynarek kajzerowskiej, carskiej i cesarsko-królewskiej. W ciągu bardzo krótkiego czasu trzeba było wszystko zbudować dosłownie od zera, bo nawet morskiego portu wojennego porządnego nie mieliśmy.

Oczywiście, pomysły i koncepcje rozwoju PMW pojawiały się co chwila, a co jedna, to bardziej szalona - aż do wizji lotniskowca na Bałtyku. Nasi oficerowie pochodzili z dużych flot, posiadających i pancerniki, i eskadry krążowników, i mnóstwo różnej okrętowej drobnicy; ciężko im było się odnaleźć wśród pięciu starych poniemieckich torpedowców, kilku kupionych za prywatne pieniądze okrętów specjalistycznych (hydrograf ORP "Pomorzanin") i garstki jednostek rzecznych. Zresztą fakt faktem: na początku dramatycznie brakowało dosłownie wszystkiego. A okrętów chyba najbardziej.

Był wśród mnóstwa pomysłów na rozwój PMW i taki, by kupić bądź wydzierżawić od US Navy pewną ilość niszczycieli typu Wickes/Clemson, popularnych czterofajkowców, które, zamawiane w latach 1917/18, w przeważającej większości weszły do służby już po zakończeniu I wojny światowej. Część od razu zakonserwowano, część sprzedano marynarkom różnych państw sojuszniczych; nie dziwota, że myślało o nich również dowództwo PMW.

Na tamte czasy były to nowoczesne, dobre okręty. Owszem budowane w wojennym pośpiechu, ale to nie umniejszało ich wartości. Proste, trwałe, mocne; część, przekazana w czasie II wojny Brytyjczykom, dzielnie służyła aż do 1945 roku. Sprawdziłyby się, gdyby kilka do nas trafiło.

Wyobraziłam sobie taką historię. Że pozyskaliśmy od US Navy 7 czterofajkowców, i że w roku 1923 wszystkie dotarły na Bałtyk, i że weszły do służby. OORP Huragan, Sztorm, Błyskawica, Burza, Grom, Wicher, Szkwał. Czemu nie?

To byłyby nowe okręty, więc, w przeciwieństwie do poniemieckich torpedowców, dotrwałyby w służbie do 1939 roku. Pewnie wzięłyby udział w wojnie obronnej, i pewnie by wszystkie poległy - chyba że część w ramach planu Rurka opuściłaby Bałtyk, i dołączyła do Royal Navy. I tam, albo kolejna chlubna karta, albo - zgodnie z polską tradycją - równie chwalebna śmierć w boju.

Zupełnie inną kwestią pozostaje, czy w tych biednych, trudnych latach 20-tych byłoby nas stać na utrzymanie tych okrętów, czy byłoby nas stać finansowo, materiałowo, organizacyjnie, logistycznie, jakkolwiek. Realnie patrząc, raczej nie, nawet gdybyśmy dostali je od Amerykanów za darmo. PMW ledwie się wówczas ogarniała z tym, co mieliśmy naprawdę. Tamta Polska to był naprawdę biedny, zniszczony wojną kraj.

No ale. Zawsze wolno pomarzyć. Więc...

Mamy wiosnę roku 1923 i pierwszy z siódemki, ORP Huragan, płynie właśnie do portu wojennego w Pucku. Portu malutkiego, ciasnego, za krótkiego na cokolwiek dłuższego niż łódź rybacka. Jedynego, jaki wówczas mieliśmy - Gdynia, przypominam, jeszcze wówczas nawet nie zaczęła powstawać. A z użyczaniem miejsca w Gdańsku od początku jakoś nam nie szło.

Model zbudowany na bazie Flyhawkowskiego pięknego modelu USS Ward w skali 1/700. Z własnego humorku dołożyłam mu kamuflaż dazzle, który uwielbiam. Docelowo okręcik znajdzie się na dioramce przedstawiającej port w Pucku.


Kocham okręty i kocham Polską Marynarkę, i nie zamierzam się tego ani wstydzić, ani nawet ukrywać.





























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz