Historia rodzinna.
Nie cierpię szkopstwa. Nie toleruję hitlersyńskich pojazdów, figurek, samolotów, okrętów - no chyba że pokazanych jako zdobyczne albo wraki. Na kajzerowską flotę też mi się to rozciąga, choć czasem potrafię się zmusić i zbudować jakiegoś XIX-wiecznego niemieckiego pokracznego okręta. No ale to tutaj? Hitlersyństwo najczystszej rasy?
Moja mama, rocznik 1940, urodzona i zmarła w Gdyni, opowiadała mi o swojej pierwszej, wielkiej, licealnej miłości. Chłopak miał na imię Alek lub Olek, nazwiska nie znam, chodził z mamą do klasy albo klasę wyżej, do V LO na gdyńskim Oksywiu. Ze zdjęć w rodzinnym albumie patrzy chmurny, blady młody inteligent w typie powstańca z batalionu Parasol lub Zośka, jasnowłosy nordyk, jeszcze nawet niemuszący się golić. Mieli z mamą po 16-17 lat i zdaje się, że byli w sobie nieprzytomnie zakochani.
Rozstali się jeszcze w liceum albo na samym początku studiów. Nie do końca wiem, kto kogo rzucił. Alek krótko potem zginął w wypadku, w jakichś niewiarygodnie głupich okolicznościach. Mama całe życie wspominała go jako swoją największą miłość.
I teraz, gdzie tu miejsce na hitlerowski krążownik? Otóż Gneisenau został w marcu 1945 r. zatopiony przez Niemców u wejścia do gdyńskiego portu. Ostatecznie podniesiono go i usunięto na złom w 1951 roku.
Gneisenau
Co ciekawe, mama uparcie twierdziła, że mając lat 16-17, w liceum zatem, chadzała zimą z Alkiem "na wrak". Co nijak nie chce się zgodzić z oficjalną chronologią, bo znaczyłoby, że Gneisenau leżał jeszcze u wejścia do portu w latach 1956-57.
Nie rozstrzygnę już tego. Mama zapamiętała, że chodzili z ukochanym na wrak. O, mniej więcej wedle tego zdjęcia:
(fotka z netu, ale całkiem ładnie pokazuje sytuację).
Pomysł, żeby zrobić dioramkę z Gneisenauem, moją mamą i Alkiem ;) chodził za mną od lat. Tak nienachalnie, niemniej uparcie. Aż wreszcie w lipcu 2020 znienacka trafiłam w sklepie modelarskim stary model Gneisenaua. Tak, wiem, w bliskich zapowiedziach jest nowy, wypaśny Flyhawk. Nie potrzebuję go. Ze zdjęć widać, że Gneisenau jest rozszabrowaną bryłą, i Tamka do tego celu całkowicie wystarczy. Choć jest starsza od węgla i brzydsza od praobleńców.
Instrukcja z historią okrętu:
Części. Obciążnik, czarna plastikowa linia wodna, kadłub.
Deskowanie pokłdu? A co to jest?
Burty za to akceptowalne.
Ramki z częściami. Tak dość... oszczędnie, prawda...
Obrzydlistwo, czyli hakenkreuz, wyryty na fordeku:
Ten grill komina...
Rufa jako oddzielny element:
I jeszcze kiedyś tam dokupiłam lufki art. średniej, ale zdaje się, że mogą mi się nie przydać, bo z wraku dość szybko zdjęto całe uzbrojenie:
Reasumując: na wypalony wrak to stara Tamka nada się idealnie. I-de-al-nie.
http://2.bp.blogspot.com/-m9NRO0_Bj2g/UFcFKD6yL7I/AAAAAAAAAL4/kvVqWDy2lCE/s1600/P1240764.JPG nic nie ujmując historii, ale wraków tam było parę...
OdpowiedzUsuńHa. I ta informacja może uratować moją rodzinną legendę. Bo w 56/57 roku Gneisenaua na pewno już w porcie nie było, więc mama z ukochanym musieli chodzić na jakiś inny wrak. Dziekuję :)
OdpowiedzUsuń