Święta Anna z Faras. Dzień 0 :)
Anna z Faras, nubijskie malowidło ścienne
(tempera na tynku), wykonane w VIII - IX wieku. W latach 60.-tych cały zespół
fresków z Faras został odkryty i opisany przez polskich archeologów.
Malowidła z Faras są wyjątkowe. Mocno zniszczone
przez czas, a wciąż fascynują. Jako że jest to generalnie malarstwo religijne,
to i doczekało się - zwłaszcza wizerunki najmniej uszkodzone - wielu kopii. W
tym ikon, bo niektóre z nich są wręcz archetypicznie ikoniczne.
Annę z Faras malowałam już bodaj 3 razy, teraz
zabieram się za nią po raz czwarty. Od jutra pokażę techniki warsztatowe, dziś
reprodukuję oryginalny wizerunek (źródło: Wikimedia Commons).
Lubię tę Annę. Tak po prostu ją lubię.
Dzień 1.
Ikony pisze się na deskach. Nie na papierze, nie
na płótnie, nie na kamieniu, tylko na deskach. Zastanawialiście się, czemu?
Ikona to przedmiot liturgiczny. Podczas nabożeństw
jest noszona, dotykana, całowana... i tak przez dziesięciolecia. Nie może być
zbyt ciężka - kamień odpada. Nie może być wiotka - odpada płótno w ramie,
bardzo podatne na naprężenia i uszkodzenia. Nie może być nietrwała - odpada
papier. Płyty wiórowe i pilśniowe, choć czasem przez
ikonopisów używane, też nie mają dobrej marki. Są najczęściej dość tandetne, a
liturgia nie lubi tandety. Poza tym nie wiadomo, na ile są trwałe.
Ja moją Annę postanowiłam namalować na cienkim
plasteku półszlachetnego kamuszka, kupionym w sklepie z minerałami gdzieś na
Dolnym Śląsku. Moja Anna nie jest przeznaczona do sprawowania liturgii, raczej
też nie będzie dotykana.
Tak cienki plasterek (jakieś 3 mm ) może dać ciekawy efekt
przenikania światła przez farbę. Jeszcze nie wiem, co mi ostatecznie wyjdzie.
Póki co naszkicowałam twarz bezpośrednio na gładkiej, szklanej niemal
powierzchni kamyka, pomagając sobie papierową podklejką, którą potem oczywiście
zdejmę.
Dzień 2.
Oryginalny fresk utrzymany jest zasadniczo w 3
kolorach: fiolet, czerń i żółć. Fioletowy jest maforion (płaszcz z kapturem),
cienie i kontury; czarne źrenice i podkreślenia cieni, żółte w różnych
odcieniach ciało, wnętrze kaptura i czepiec. Nie ma natomiast na fresku
aureoli. Może się wytarła albo spłowiała, bo raczej została namalowana.
Postanowiłam nie ograniczyć się do wiernego
skopiowania postaci. Postanowiłam ją wycieniować, nieco odświeżyć, trochę
uwspółcześnić. Nie za bardzo, żeby nie zepsuć tego co dobre. Póki co nałożyłam
cielistą membranę na twarz i białą na maforion.
Dzień 3.
Klasycznie namalowane ikony miewają czasem
martwe twarze. A raczej nie tyle martwe, co nazbyt porządne, grzeczne i bez
wyrazu. Owszem: ikona to wgląd w rzeczywistość przemienioną, uchwycenie nie
chwilowego stanu emocjonalnego, a osadzonej w czasie duchowości człowieka,
nadmierny naturalizm będzie tu błędem - ale nie sądzę, by duchowa głębia była
tym samym co obojętność czy nieobecność. Przeciwnie: święci to ludzie, którzy
byli bardziej. Bardziej "tu" i bardziej
"teraz", wyraźniej, zdecydowaniej, ostrzej.
Twarz i oczy muszą na ikonie żyć. Nie epatować
tanim aktorstwem, lecz koniecznie i bezdyskusyjnie żyć. Święci to nie są
rozlazłe meduzy z oczami non stop wzniesionymi do nieba: potknęliby się i
wywalili o pierwszy nierówny krawężnik. A tak przecież nie jest.
Świętość nie jest sztuczna, nie jest przerysowana,
nie jest przede wszystkim śmieszna. Choć każdy z nas widział dziesiątki
obrazów, na których święci mają takie miny, jakby bolały ich hemoroidy i tylko
nie wypadało im się przyznać do czegoś tak przyziemnego. Nie. Absolutnie nie
tak.
Święci są normalni. Czasem normalniejsi niż my.
Dzień 4.
Kolory...
Wspominałam już, że ta ikona namalowana została
3 kolorami: fioletowym, czarnym i żółtym (a może tylko te przetrwały do naszych
czasów). Ja zdecydowałam się wycieniować moją Annę, a dodatkowo jeszcze portret
malowany jest na niebieskawym kamuszku. Co oznacza, że całość trzeba starannie
i rozważnie kolorystycznie scalić.
To technikalia - koło barw i położenie na nim
poszczególnych odcieni - ale nie tylko. Sposób malowania, dobór kolorów, wszystko na ikonie powinno mówić o Bogu i kierować myśl w
Jego kierunku. A z drugiej strony - ikonopisarz powinien się "ukryć"
za swoją pracą, absolutnie nie wolno mu się lansować. Pysznienie się
sprawnością warsztatową to nie tutaj. Nie malarz jest ważny, i nawet nie namalowany
obiekt: Bóg. On jeden, On sam.
To, co napisałam, to teoria, coś, co bardzo bym
chciała umieć, a jeszcze bardziej robić. Praktyka? Cóż. Jak widać. Na pewno nie
taka, jak być powinna.
Zadziwia mnie nieustająco, że Bogu chce się
posługiwać tak bardzo ułomnym człowiekiem.
Dzień 5.
Ikona to sztuka rezygnacji.
Oczywiście: ta "głęboka" prawda
dotyczy nie tylko ikon, ale na ikonach jakoś łatwiej jest ją uchwycić.
Na oryginalnym fresku z Faras widać 3 linie
napisów. Linia górna: ANNA HMHTHP, czyli "Anna matka"; linia prawa (z
punktu widzenia patrzącego), pionowa: THOEOTOK(OS), czyli "matka
Boga"; linia lewa pionowa, za uszkodzeniem fresku zawiera anagram słowa
"Hagia", czyli "święta", oraz to samo słowo rozpisane w
całości greckim alfabetem plus jeszcze dwie kolejne
litery, kiedyś zapewne rozpoczynające kolejne słowo.
Okruszek kamyka, który wzięłam jako
"deskę", jest mniejszy niż kwadratowy oryginał. Ledwie zmieścił się
tam napis górny i prawy - a jak wiadomo, napisy na ikonie być muszą - i może
jakoś na siłę wcisnęłabym również prawy, ale...
No właśnie. Ale.
My, ludzie, mamy tendencję do obrastania,
obudowywania się, gromadzenia. Chcemy być bogaci, a choćby tylko w przedmioty,
bibeloty, rzeczy.
"Ascetyczny" to surowy, ubogi, skromny.
Słowa "asceza" nie lubimy i nie używamy, bo się nam źle kojarzy. I
nawet na ikonę staramy się władować tyle detali, ile się da, a potem jeszcze
trochę.
Najtrudniejsze w pisaniu ikon wcale nie jest
namalować coś dokładnie, czysto, starannie. To tylko technika, której się można
nauczyć. Najtrudniejsze jest wiedzieć, kiedy przestać dopychać do obrazu
kolejne elementy. Przestać lansować siebie jako doskonałego, precyzyjnego
malarza, a oczyścić przestrzeń ikony ze śmieci, by uczynić ją wolną dla Boga.
Dzień 6.
Światło.
Ikona nie istnieje bez światła. Nie istnieje w
bez-Świetlu.
Jak maluje się Światło?
Nie wiem. I nie spotkałam nikogo, kto umiałby to
wytłumaczyć.
Światło to przecież nie farba ani
nie żaden malarski, techniczny trick. Choć owszem, modelarze umieją namalować
odbłyski, bliki i cienie. Ja też umiem. Ale to przecież kompletnie nie to.
W ikonach Światło przychodzi ze środka, nie z
zewnątrz. Przychodzi do malarza i widza, nie jest ich dziełem.
Nie wiem, jak to się robi. Bo może się tego w ogóle
nie robi. Może trzeba to dostać.
Dzień 7. Finał.
Pisanie ikon "dla siebie" ma w sobie coś z grafomanii.
Bo ikona, głęboko w to wierzę, musi żyć. Musi być dla kogoś. Komuś potrzebna. Choć owszem, zdarzyło mi się napisać kiedyś ikonę dla siebie. Wyłącznie dlatego, że bardzo jej w tamtym momencie potrzebowałam.
Ta tutaj malutka św. Anna powstała dla znajomej mojego przyjaciela. Za chwilę wyruszy w drogę do Wrocławia. I może będzie dla niej nie tylko bibelotem. Może stanie się okienkiem otwierającym się W-Głąb.
Wiem, że to IDIOTYCZNE ale skojarzyło mi się z ... mangą. Wybacz Chomiku i św.Anną.
OdpowiedzUsuńale co tu wybaczać. Oczy duże, twarz też w takim "mangowym" typie :)
OdpowiedzUsuńZmieniłam mieszkanie i szukałam ikony mojej imienniczki Anny. Miesiąc temu zobaczyłam tę. Zamknęłam stronę i myślałam,że o niej zapomnę bo przecież taka mała-za mała. Nie zapomniałam. Zakochałam się w niej i tęsknię za nią. Ze maleńka? nie szkodzi. Taka jest najlepsza. Czy jest jakaś nadzieja,że zobaczę ją u siebie?
OdpowiedzUsuńProszę o kontakt na viltianus@gmail.com albo przez FB - Katarzyna Manikowska (Gdańsk, w awatarze mam grubego kota). Z wielką chęcią napiszę dla Pani ikonę. Pozdrawiam, KM
Usuń