sobota, 17 marca 2018

Inbox - RP Models - Sun Tzu - skala 75 mm

Konia. Królestwo za konia!

Lubię konie. Lubiłam na nich jeździć, a teraz, gdy się zestarzałam i z hippiką koniec, lubię je malować. I niejedną już figurkę kupiłam sobie wyłącznie dlatego, że miała ładnego konia. A kilku nie kupiłam, bo miały konia paskudnego.

Mutacją letalną są dla mnie spieszone figurki archetypicznych kawalerzystów, powiedzmy polskich skrzydlatych husarzy - zwłaszcza że niektóre typy skrzydeł mocowano do husarza lub do tylnego łęku siodła na końcu, gdy jeździec już siedział na koniu. Za to twierdzę, że ładny koń jest w stanie uratować najnudniejszą nawet figurkę.

Hugo Pereira, właściciel portugalskiej firmy RP Models, jest z wykształcenia lekarzem i zna się na anatomii - końskiej również. Dodatkowo rzeźbi cyfrowo, i to w taki bardzo rozumny, wykorzystujący źródła sposób; w jego figurkach widać ogrom pracy włożonej w detal. Choć widać też, że historycznie nie na wszystkim się zna - ale o tym za moment. Co nie zmienia faktu, że uwielbiam malować wyrzeźbione przez niego figurki.

Wczoraj dorwałam konnego Sun Tzu. Jest też w ofercie popiersie, ale nie ma ono ani kawałka konia. Nawet nie brałam pod uwagę możliwość jego zakupienia.

Biogram Sun Tzu

Do samego Sun Tzu nie mam osobistego stosunku, ani in plus, ani in minus. Chiny nigdy nie leżały w sferze moich, nawet zdawkowych, zainteresowań, sięgając po jakąś figurkę przedstawiającą postać z chińskiej historii za każdym razem muszę od zera gromadzić informacje na jej temat; to samo dotyczy okrętów. A chińskiej pisowni i transkrypcji nie ogarniam już w ogóle. I nawet nie mam ambicji.

Ale ten tu Sun Tzu miał takiego ślicznego konia, że kupiłam go sobie od razu.

Pudło wielkie, twarde, w pudle części zapakowane w woreczki, starannie poowijane w folię bąbelkową i jeszcze wypełnione workami z powietrzem. W środku typowa dla RP Models kartka z certyfikatem, historią postaci i zdjęciem surowego modelu.



Podstawa. Uczciwy kawał żywicy.



Koń. Ten właśnie koń...
Dzielony niezwyczajnie, w poprzek, nie wzdłuż. Ale wszystko pasuje idealnie. Linia podziału wypada na krawędzi czapraka i na popręgu. Bardzo sensowny pomysł.

Powytrząsam się teraz trochę nad tym ślicznym koniem. A zatem:

Koń to zwierzę, które zostało udomowione jako ostatnie (nie liczę modnych obecnie jeży afrykańskich czy innych, z całym szacunkiem, szynszyli i chomików syryjskich oraz papużek). Na ziemie dzisiejszych Chin konie, jeszcze dzikie, przywędrowały już paleolicie; udomowione zostały w neolicie, jakieś 5-7 tysięcy lat temu. Początkowo wykorzystywano je najprawdopodobniej tylko do ciągnięcia wózków rydwanów; przed wynalezieniem chomąta (co miało miejsce ok. III wieku naszej ery, czyli dawno po czasach Sun Tzu) para koni była w stanie uciągnąć zaledwie półtonowy ciężar; chomąto pozwalało jednemu koniowi ciągnąć aż półtorej tony. Tak więc do rydwanów zaprzęgano czasem i cztery konie, nie dwa.

W czasach Sun Tzu w Chinach żyły i wykorzystywane były małe, prymitywne koniki w typie konia Przewalskiego:


Na ilustracjach z (szeroko pojętej) epoki, czyli z czasów dynastii Zhou (1045-256 p.n.e.) ówczesne konie wyglądają tak:





Plus jeszcze parę ilustracji bardziej współczesnych, ale też dobrze pokazujących pokrój zwierzęcia:



 Generalnie były to koniki małe, o grubych szyjach i kościstych pyskach, krępe, "krótkie". Grzywy nastroszone, szczeciniaste. Maści najczęściej prymitywne, czyli bułana, myszata, później pojawiły się srokata, siwa i (rzadko!) kara.

Konie używane w czasach Sun Tzu były naprawdę małe. Tak małe, że ledwo dźwigały jeźdźca, choć Chińczycy też są drobnej budowy. Prawdziwa, porządna hodowla koni w Chinach zaczęła się w czasach dynastii Han, czyli pięćset lat później (206 p.n.e. - 220 n.e.).

W VI wieku p.n.e. chińska armia nie miała jeszcze kawalerii z prawdziwego zdarzenia, tylko rydwany. Konno jeździli wówczas głównie arystokraci; konny wojownik to w pewnym sensie import od stepowych nomadów.

Wracając do figurki: koń jest prawie poprawny, choć nie do końca. Jest za to naprawdę śliczny.

Czego można się czepić: po pierwsze, jest zbyt drobnokościsty i za elegancki. Pokrojem mnie osobiście przypomina trochę hucuła, a trochę camargue'a; to też rasy prymitywne i stare, ale nie aż tak, jak koń Przewalskiego. Po drugie jest za smukły, ma za mały obwód brzucha, i trochę zbyt długie, zbyt cienkie nogi. Po trzecie, grzywę ma miękką, falującą, a absolutnie powinien mieć krótką, sztywną szczecinę. Za to dobry ma kształt łba - wydłużona, koścista czaszka z wyraźnie zaznaczonymi policzkami.







Detale jeźdźca. Nie wypowiadam się w kwestii, poprawne czy nie, nie znam się na Chińczykach. Tak na oko, po szybkim przeguglaniu tematu, wygląda, że jest dobrze. Hugo dba o detal.



Nie podobają mi się dwie rzeczy:

1. technicznie - rozwiązanie wodzy, czyli odlanie ich z żywicy razem z czankami wędzidła. To się prawie nigdy nie sprawdza. OK, zrobię sobie sama ze sznureczka. Albo ze splecionych drucików.

2. merytorycznie - strzemiona. W czasach Sun Tzu (VI wiek p.n.e., przypominam) Chińczycy jeszcze nie zaadaptowali strzemion, które są stepowym wynalazkiem konnych nomadów. Jeszcze w czasach dynastii Han nie doceniano potencjału strzemion, a pierwszy udokumentowany wizerunek strzemienia pochodzi z 302 r. n.e., czyli z czasów późniejszej dynastii Jin. Najwcześniejsze chińskie strzemiona są tak krótkie, że służyły prawdopodobnie wyłącznie jako "drabinka" do wsiadania na konia. Sun Tzu prawdopodobnie jeździł jak Rzymianie, czyli ze swobodnie zwisającymi stopami. Ale taki dosiad praktycznie uniemożliwiał wykonywanie co bardziej efektownych figur hippicznych, w tym również takiego układu, jaki przedstawia figurka.
Oczywiście, doświadczony jeździec potrafi "trzymać się" konia wyłącznie kolanami i udami, i potrafi nim powodować za pomocą mięśni nóg. Ale do tego w zasadzie niezbędne są strzemiona: uwalniają one kolana od zaciskania ud na korpusie konia, pozwalają kierować wierzchowcem za pomocą zmiennego nacisku na jego boki.
Typowy dla rycerskiego średniowiecza dosiad na wyprostowanych nogach (mówię teraz o dosiadzie stosowanym w bitwie, nie w podróży czy na polowaniu) również unieruchamiał kolana jeźdźca, i żeby móc powodować koniem, sięgnięto po długie, kaleczące zwierzę ostrogi. Ale to inna historia.
Tak czy owak: strzemion Sun Tzu nie powinien mieć.

Idąc dalej: ładne to. Ubranie ludzika wygląda na poprawne, łuk, sajdak i łubie też.







Warto zwrócić uwagę na brązową "smoczą tarczę" generała.



Do kompletu należy się też ucięty łeb zabitego wroga, który należy powiesić przy siodle.


Hugo jest, jak wspominałam, lekarzem i zna się na anatomii. Odcięcie wygląda profesjonalnie...


Dziko rozwiany płaszcz. Bardzo ładnie. Choć chyba średnio merytorycznie. Ale co tam.



Na ramieniu panu generałowi ląduje orzeł, co przesuwa całą figurkę lekko w strefę fantasy. Nie szkodzi. Jest to tak ładne, że warto zgodzić się na takie ustępstwa.




Od razu chłopca poskładałam. Nie dokleiłam tylko paru drobnych detali. Ale to później.



No i ruszamy z malowaniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz