Zawodowy żołnierz, hulaka, kobieciarz, uczciwy, pełnowymiarowy rozrabiaka. Ciężko ranny w jednej z bitew długo wracał do zdrowia, nie mając do czytania nic oprócz żywotów świętych. Początkowo wściekał się i żądał normalnych książek, potem z nudów zaczął czytać. Jeszcze potem rzucił wojsko i przeszedł na wyłączną służbę do Pana Boga. Przyjął święcenia, założył zakon jezuitów, umarł jako święty.
A przy tym wszystkim - jak był pełnokrwistym świrem, cholerykiem i bezkompromisowym wariatem, tak i do końca dni swoich pozostał. Niczego nie umiał robić połowicznie, niczego na odwał ani na pół gwizdka. Może dlatego został świętym: prawdziwi święci to nie rozmemłane ciepłe kluchy, tylko żywi, pełni ognia i Ducha normalni ludzie.
Lubię Ignacego. Mam ignacjańską duchowość i ignacjański sposób patrzenia na świat. Dlatego ucieszyłam się jak gwizdek, dorwawszy na wystawie w Lublinie figurkę, która idealnie wręcz podpasowała mi na świętego Ignacego.
Zmajstrowałam scenkę przedstawiającą Ignacego w Manresie: to ten moment, kiedy podejmował najważniejsze życiowe decyzje. Reszta była już wyłącznie prostą konsekwencją spotkania z Bogiem, które właśnie wtedy przeżywał.
Skala 54 mm.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz