Pyszne, charakterne popiersie Young Miniatures.
W wersji firmowej miało jeszcze - oczywiście! - skrzydełka, alem je wywaliła. Patrząc na boxarta doszłam do wniosku, że rozwalają proporcje figurki, uniemożliwiając opowiedzenie historii husarza, koncentrując spojrzenie widza wyłączenie na piórkach i innym kaczym puchu. Poza tym Young kazał je mocować do przewieszonej przez ramię skóry, nie do zbroi... Absurd. Poszły won.
Skóra wedle propozycji Younga miała być lamparcia, przynależna szeregowemu husarzowi - ja ją pomalowałam na szaro-biało, jakby w wersji oficerskiej. Oficerowie nosili skóry wilcze, rysie, irbisie. Nie lubię pstrokacizny. No nie.
Ale i tak najważniejsza była ta charakterna gęba...!
Skala 1/9.
Kiedy widzę Takie Coś to:
OdpowiedzUsuńa) podziwiam ulegając zachwytowi w systemie ciągłym.
b) żałuję, because bliki (niepotrzebny światła ślad) odbiera mi radość kontemplowania Dzieła.
No cóż, zostałem przyzwyczajony tutaj do perfekcji.
* * *
Od niedawna zauważywszy zjawisko miniaturyzmu co raz to ulegam zachwytowi zadając sobie pytanie następujące.
A co by było gdyby zamiast miniaturki pokusić się o popiersie w skali 1:1? Lub jeszcze większe... .
- Próbował ktoś? Są gdzieś na to namacalne dowody?
Jeszcze raz gratul.
Największe, jakie malowałam, to było chyba w skali 1/3, wiedźmin. Gipsowy, słabo zdetalizowany. Nie. Nie lubimy tak.
OdpowiedzUsuńMałe jest ładniejsze niż duże.
Bliki starałam się łapać na czubku nosala. Wyszło, no cóż.
> Małe jest ładniejsze niż duże.
OdpowiedzUsuńNo nieźle, nieżle powiedziane : - )