Święty Mikołaj z Miry, biskup, cudotwórca.
Zaczynamy pisać kolejną ikonę.
Dziś reprodukuję jedno z typowych przedstawień świętego. Bo
ikonografię ma on bardzo bogatą, i niemal całą na jedno kopyto: wysokie czoło
symbolizujące mądrość, broda, prawa ręka uniesiona w geście błogosławieństwa, w
lewej księga. Ubrany jest w szaty prawosławnego lub katolickiego biskupa, na
ramionach ma klasyczny dla ikon biskupów paliusz.
O symbolice szat więcej w kolejnych odcinkach. Dziś o samym świętym.
Wedle przekazów żył na przełomie III i
IV wieku, był biskupem Miry (Myry) w Licji (dzisiejsza Turcja
południowo-zachodnia). Problem w tym, że taka postać nie istnieje w żadnych
źródłach sprzed czasów Justyniana, czyli sprzed VI wieku. Już od VII wieku
święty Mikołaj doznaje wielkiej czci na wschodzie i zachodzie, zaś prawdziwa
eksplozja kultu datuje się od wieku IX. Aż Vaticanum Secundum w 1969 roku
zniósł jego, obchodzone 6. grudnia, święto, pozwalając jedynie na tzw.
wspomnienie dowolne w tym dniu, najniższą dopuszczalną w Kościele formę
czczenia świętego.
Św. Mikołaj jest wciąż bardzo ważnym
świętym prawosławia, i popkulturową postacią naszych czasów. Jest świętym wspólnym
dla katolików i prawosławnych, choć na wschodzie zawsze czczony był
"bardziej".
Dzień 2.
Szkic.
Z samym zakomponowaniem postaci nie było co ani jak szaleć.
Klasyka. Św. Mikołaj ma mocno utrwalony typ wizerunku. Trzeba się też stosować
do ikonopisarskich reguł.
Jest świętym obu Kościołów, wschodniego i zachodniego.
Przedstawia się go w liturgicznych szatach biskupa - katolickiego lub
prawosławnego, z księgą w ręku. I właśnie w tym miejscu pojawia się pierwszy
ciekawy zonk.
Wspomniałam już, że miał żyć w III/IV wieku, a kult datuje się od mniej więcej VII. Jedna z zasad pisania ikon mówi, że postaci
należy ubierać w szaty "historyczne", noszone w tamtym miejscu i
czasie. Gdyby chcieć tej reguły ściśle przestrzegać, Mikołaj musiałby mieć na
sobie nijaki, bury albo szarawy wełniany płaszcz, nakładany przez głowę, zwany
casula: w III wieku jeszcze nie istniało coś takiego jak szaty liturgiczne.
Chrześcijanie również do sprawowania kultu ubierali się normalnie, jak wszyscy.
Ornat - po angielsku chasuble - pojawia
się w ikonografii mniej więcej od wieku VI/VII (mozaiki z Rawenny), ale szaty
nadal są brązowe, może czasem wpadają we fiolet, widać złote ozdoby. O kolorach
napiszę za parę dni, dziś kilka słów o "szaliku" na szyi biskupa,
czyli paliuszu.
Paliusz to (upraszczając) symbol
biskupstwa, nadawany przez papieża. Jego historia to odrębna, fascynująca opowieść,
ale nie tu i nie teraz. Początkowo był odpowiednikiem dzisiejszej bielizny
ołtarzowej, służył do ocierania i osuszania naczyń, rąk i ust kapłana; przez
wieki stopniowo zmieniał formę i kształt. W prawosławiu wyewoluował w sztywny,
bardzo wysoki omoforion, w katolicyzmie w węższy, choć też sztywny i inaczej
noszony paliusz.
Którą wersję wybrać? Katolicką czy
prawosławną?
Większość ikon św. Mikołaja ma bardziej
omoforion, niż paliusz, bo też tworzyli je przeważnie prawosławni. Ja
zdecydowałam się na paliusz nieco węższy, bardziej katolicki, drapowany też po
katolicku, nie po prawosławnemu.
Dzień 3.
Ikona nie jest portretem. Nie jest nim nawet, gdy znane są
zdjęcia świętego, ani gdy współcześni dokładnie go opisali. Ikona nie jest
portretem, gdyż nie ma ambicji "chwytania" ulotnej chwili. Ikona
pokazuje świętego niejako poza czasem, wyzwolonego z czasu. Ikona opisuje, nie
fotografuje. Dlatego w ikonopisarstwie realizm jest błędem, jest próbą
wtłoczenia całej historii świętego w jeden dokumentalny błysk flesza. Dobra
ikona powinna opowiedzieć całe życie świętego, nie kilka sekund z jego biografii.
Bóg widzi człowieka poza czasem,
jednocześnie w całej historii jego życia. Każdy z nas chyba widział filmiki,
poskładane z wielu ujęć tej samej osoby, a pokazujące jej dorastanie,
dojrzewanie i starzenie się. W kilka sekund przelatuje przed oczami
kilkadziesiąt lat. Albo inna komputerowa technika - nakładanie zdjęć na siebie,
by uzyskać "średni" wygląd człowieka na przestrzeni lat. Myślę, że w
podobny, choć znacznie doskonalszy, sposób może widzieć człowieka Bóg. I ten
Jego sposób patrzenia ikona stara się przybliżać.
Dlatego nie namaluję św. Mikołaja ze
złamanym nosem i dlatego Maryję maluje się jako delikatną blondynkę, choć jako
Żydówka zapewne wyglądała inaczej. Rzeczywistość ikony jest rzeczywistością
przemienioną, przesyconą Duchem.
Tak
przynajmniej powinno być.
Dzień 4.
Twarz i ręka, odc. 1.
Gdy się dobrze przyjrzeć, wszyscy jesteśmy trochę chorzy na
manicheizm.
Manicheizm - w wielkim uproszczeniu - jest wtedy, gdy
dzielimy świat na "strefę dobra" i "strefę zła", nawzajem
względem siebie równorzędne i do pewnego stopnia niezależne. Gdy swoją
codzienność starannie rozdzielamy na "sacrum" i "profanum":
gdy uważamy, że przez większą część czasu doskwiera nam prozaiczne profanum, i
tylko w krótkich chwilach można wznieść się ku wymarzonemu sacrum, z któego boleśnie i z hukiem się
spada. Jakkolwiek owo sacrum definiujemy.
W tzw. sztuce sakralnej często spotykamy
się z manichejskim postrzeganiem świata. Te wszystkie słodkie i ckliwe obrazki
świętych, na których w absolutnie niewiarygodny sposób wznoszą oni oczy do
nieba: artyści z reguły bardzo się starają, by ukazać, że dana osoba właśnie w
tej sekundzie zalicza totalny odlot. Bo dotknęła sacrum. Zżymamy się na takie
obrazki i wyzywamy je od kiczu, ale w gruncie rzeczy czujemy się w ich
obecności bezpiecznie. Kicz sakralny jest tak wszechobecny, bo odpowiada
potrzebom statystycznej większości z nas.
Ikona - dobra ikona - całkowicie odrzuca
manicheizm. Ikona nie ukazuje świętego, którego właśnie w tej chwili pacnęła
Boża łapa i który w związku z tym odfruwa w kosmos. Ikona pokazuje uświęconą
codzienność, sacrum złączone z profanum, pogodzone ze sobą, nieskłócone. Ikona
opowiada normalność, zwykłego człowieka o takiej sobie, przeciętnej urodzie,
spokojnego, wyważonego, nie targanego chwilowymi emocjami. Może dlatego
duchowość ikony trudniej zrozumieć i zaakceptować niż poetykę kiczu: jest o
wiele trudniejsza i bardziej nam obca niż oleodrukowe monidło.
Dzień 5.
Twarz i dłoń, odc. 2
Twarze na ikonach - nawet te malowane en face - zawsze są
asymetryczne. W zamierzony sposób asymetryczne. Jedno oko większe, drugie
niżej, każda brew inaczej. A tęczówki nie idealnie okragłe, tylko jakieś takie
kartoflano-jajowate. Czemu?
Ikona opowiada żywego, prawdziwego człowieka, nie
sfotoszopowaną na gładko panieneczkę wypchaną botoksem. Każdy z nas ma
asymetryczną twarz: spróbujcie się kiedyś pobawić w jakimś programie graficznym, sklejcie dwie lewe i dwie prawe połówki własnej
facjaty, a nie poznacie gościa ze zdjęć. Ikona ten aspekt rzeczywistości też
odzwierciedla. A przynajmniej powinna.
Wyraz nadają twarzy oczy i brwi. Usta
mniej, bo te na ikonach są "znormalizowane", z zasady przymknięte w
leciutkim półuśmiechu. Łukowata, łagodna linia jednej brwi daje wrażenie
troskliwej czujności, uniesiony środek drugiej wyraża współczucie i smutek.
Opuszczone zewnętrzne kąciki oczu to mądrość (podkreślają łuk wysokiego czoła),
tęczówki mocno schowane pod górnymi powiekami mówią o dojrzałej starości,
spokoju i rozwadze. Zapadnięte policzki to z kolei atrybut świętych ascetów.
Twarz św. Mikołaja nie jest jeszcze
wykończona. Dojdą ostateczne białe bliki, ale to już jutro.
Dzień 6.
Ikona - tak, wiem, powtarzam to do znudzenia - pokazuje
rzeczywistość uporządkowaną, wyciszoną, spokojną - przemienioną przez Bożego
Ducha. Dlatego postaci są często portretowane en face, dlatego całość często
sprawia nieco hieratyczne wrażenie. Nawet gesty nie są gwałtowne, choć czasem,
owszem, ukazują ruch.
Dziś żmudnie malowałam włosy i brodę, starając się uwypuklić
ów spokój. Jeszcze nie skończyłam, ale coś już widać. Św. Mikołaj jest
"krużaty", czyli ma kręcone włosy i brodę, układające się w dość
drobne loczki. Tu efekt uspokojenia osiąga się bardzo precyzyjnym nakładaniem
farby: na średni jasnobeżowy podkład wpierw idą ciemnoszare cienie, potem białe
laserunkowe rozjaśnienia. Kolejnym etapem będzie wygładzenie przejść i
poprawienie linii. I będzie można iść dalej.
Dzień 7.
Wkraczamy w strefę odzieży liturgicznej pierwszych wieków
chrześcijaństwa.
Temat dziko fascynujący, a dla przeciętnego "użytkownika
religii" niemal nie znany. Dobrze, jeśli człowiek z grubsza ogarnia się w
kolorach szat, i na tym często koniec.
Tymczasem było to tak...
Na samym początku, aż do wieku mniej więcej IV, stroje liturgiczne
kapłanów niemal nie różniły się od ubrań ludzi świeckich. Bodaj św. Augustyn
zalecał, żeby "do posługi" kapłan ubierał się porządniej, niż
na co dzień - i to wszystko. Ludzie ubierali się wtedy w mniej lub bardziej
obszerne, często wkładane przez głowę płaszcze, zwane paenula lub casula; z
nich (i z najbogatszej szaty zwanej planetą) później wykształcił się ornat.
Przeważnie były one bure bądź szarawe, w kolorze wełny; zdobić je zaczęto
dopiero później, w V-VI wieku.
To była odzież wierzchnia; spodnią od
początku, tak jak w Rzymie, była tunica alba, czyli długa koszula z rękawami
lub bez, zbierana w pasie sznurem albo pasem. Z niej powstała dzisiejsza alba.
Na najstarszych freskach i mozaikach (tu zwłaszcza mozaiki z Rawenny, VI wiek)
widać, że była ona biała, ze zdobionymi mankietami i prostokątnym wycięciem pod
szyją, też od pewnego momentu zdobionym. W tych czasach księża nie nosili
jeszcze humerału.
Gdyby chcieć malować św. Mikołaja wedle
mody z epoki, w której miał żyć, powinien być ubrany w białą tunikę i brązową
szatę. Gdyby sięgnąć po wzorce z czasów, w której pojawił się jego kult, tunika
ma już prawo być bogatsza, z wyszywanymi mankietami, a na ornacie mogą pojawić
się zdobienia. Ornat nadal będzie bury: liturgiczne kolory szat ustaliły się dopiero
za czasów papieża Innocentego III, około roku 1200.
Dzień 8.
Zabieramy się za ornat.
Będę go malowała techniką membranową, czyli najpierw kładę
cienką warstwę półprzezroczystej farby w "środkowym" kolorze na
naszkicowaną ołówkiem podmalówkę, a potem będę ją cieniować zarówno "w
górę", czyli rozjaśniać, jak i w dół, czyli pogłębiać cienie. Ale to już w
kolenym etapie.
Ornat będzie zasadniczo brązowo-wełniany, z odbłyskami
fioletu (nie purpury!) i rozjaśnieniami do jasnego, aż pomarańczowego brązu.
Takie mam plany. A co mi wyjdzie...
Dzień 9.
Szaty. Etap I.
Chcę na tej ikonie pogodzić dwie rzeczy: surową zwykłość szat
używanych w liturgii w pierwszych wiekach, i pierwsze, nieśmiałe jeszcze, próby
zdobienia tych szat, czynienia ich bogatszymi, lepszymi, właśnie odświętnymi.
Na mozaikach z Rawenny widać biskupów Maximianusa i Eclesiusa
odzianych w takie właśnie burobrązowe paenule (a może już planety? - one się na
oko niewiele różniły); szata Eclesiusa rozjaśniana jest tesserami jasnobrązowymi, gdy stojącego blizej cesarza Maximianusa - złocistymi i
połyskliwie żółtymi. Doskonale widać ewolucję zdobienia ubiorów wyższego kleru:
na wełnie wpierw pojawiło się złoto, dopiero potem preteksta i to, co dziś
nazywamy kolorami liturgicznymi.
Mój biskup będzie miał szaty w głębi
brązowe, wyżej lekko fioletowe (ale nie purpurowe, bo to kolor cesarski), na
samej górze rozjaśnień pomarańczowoczerwone. Fiolet w ikonie to świąteczna
czerwień zmieszana z niebiańskim błękitem; brąz symbolizuje pokorę, czysta
czerwień to życie.
Dzień 10.
Ciemność widzę, ciemność...
Wielu z nas ikona kojarzy się z ciemnym, ze starości aż
poczerniałym obrazkiem. I rzeczywiście, ikony w muzeach czy w cerkwiach często
takie są. Dobrze jest przecież pamiętać, że do pisania ikon używa się barw
wysyconych i czystych, i że nowa ikona z reguły jest nie tyle jasna, co mocno,
wyraźnie skontrastowana.
Wielu współczesnych ikonopisarzy ma skłonność do
"przejaśniania" swoich prac. Używamy farb zbyt rozbielonych, boimy się mocnych kontrastów. Trochę to pewnie wynika z
kulturowego dziedzictwa impresjonizmu, o które każdy choćby się otarł.
Średniowiecze nie używało pastelowych odcieni, bo one źle wyglądają zarówno na
wielkich freskach, jak i na miniaturach. Podstawową funkcją obrazu była wówczas
wyrazista czytelność, jeden rzut oka i już wiadomo, o co chodzi - trochę tak
jak dziś, gdy wróciliśmy do epoki obrazkowej. Zbytnie wysublimowanie tylko
utrudniało odbiór.
Drugi powód nadmiernego czasem rozjaśniania
ikon ma, jak sądzę, podłoże czysto duchowe. Pismo św. mówi wyraźnie i twardo:
Bóg jest jasnością, jest światłością, szata Jezusa jest lśniąca i biała jak
śnieg. Gdy spróbować sobie to wszystko zwizualizować, często pojawia się obraz
aż prześwietlony, jak źle wykonane zdjęcie. W tej światłości "kąpią
się" również święci, i wielkie wydarzenia, i wszelkie dobro. I odruchowo,
malując, sięgamy po kolory zbyt jasne.
Dla mnie w tej kwestii najbliższy jest
wers z brewiarzowego hymnu: "Ty ukazujesz w swym świetle kształty i barwy
prawdziwe". Prawdziwe. Nie przejaskrawione, nie przejaśnione: prawdziwe.
Wyraźne, doskonałe, jednoznaczne postrzeganie. Nie tylko biel. Całe spektrum
barw świata.
Dzień 11.
Paliusz, biały pas materiału przewieszony przez ramiona. To
właśnie po kształcie tego elementu najlepiej widać, czy ikona została napisana
wedle tradycji zachodniej, czy wschodniej.
Większość ikon św. Mikołaja powstała na wschodzie, w
prawosławiu. Tam paliusz jest szeroki i sztywny, zwisa z ramion i zasłania
przód ornatu; na późniejszych przedstawieniach bywa też bogato złocony. Dziś
ten element stroju prawosławnego biskupa nazywamy omoforionem. Paliusz malowany po katolicku jest węższy lub wręcz wąziutki,
przypomina bardziej wstążkę, i zawija się zaraz pod szyją.
Sposób zakładania paliusza mocno się
przez stulecia zmienił, w lokalnych Kościołach noszono go też w różny sposób;
od zawsze przysługiwał papieżowi i biskupom (potem arcybiskupom). Ja sięgnęłam
po najwcześniejsze, III/IV-wieczne przedstawienia (na mozaikach z Rawenny
paliusz jest już dłuższy, sięga aż na brzuch, choć nadal pozostaje dość wąski).
W roli elementów dekoracyjnych wystąpią proste czarne krzyże. Ale to już jutro.
Dzień 12.
To już ten etap, że prawie wszystko jest. Jeszcze detale
wycieniować, jeszcze wyrównać, jeszcze namalować pseudo-kowczeg...
No i napis. Podpisać ikonę. Bo bez napisu to nie jest ikona,
tylko obrazek.
Wykończeniówka. A najwięcej czasu zabiera i uwagi.
Dzień 13.
Napisy.
Św. Mikołaj należy zarówno do katolicyzmu, jak i do
prawosławia, a przyznają się do niego w jakimś sensie również protestanci. Więc
napis tym razem można było zrobić dowolnie, tak elegancją łacińską majuskułą -
SANCTVS NICOLAVS powiedzmy - jak i czcionką grecką, a nawet po polsku.
Po zastanowieniu wybrałam grekę. Przeważyła tradycja. Polski
napis "św. Mikołaj" kojarzy nam się popkulturowo, a nie o to tu
chodzi, więc polski odpada. Łacina wydała mi się z kolei zbyt surowa. I
narysowałam literki greckie.
Św. Mikołaj Cudotwórca. Dzień 14.
No... i jest.
Tak sobie myślę, że trzeba go będzie trochę spatynować. Bo teraz
jest śliczny jak z fotoszopa. Piękniutka, nowiutka ikona z czyściutkimi
kolorami. Istne monidło.
Ale to już jutro.
Św. Mikołaj Cudotwórca. Finał.
Akryl na desce lipowej, 13x18 cm.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz