wtorek, 3 stycznia 2023

Militia et malitia

 Od Roberta. Dziękuję. 

Militia et malitia.

Mury Jerozolimy zdobyto w piątek 15 lipca 1099 roku. Decydujący szturm, jakże symbolicznie, miał miejsce w dniu i godzinie Męki Pańskiej. Nad Wieżą Dawida zatknięto chorągiew z krzyżem. Gotfryd z Bouillon przyjął tytuł Obrońcy Grobu Świętego, gdyż, jak mówił – tam gdzie Jezus nosił koronę z cierni, nie może być mowy o innym królu. Krzyżowcy wypełnili ślubowanie podjęte na początku krucjaty. Muzułmańskich mieszkańców miasta spotkała rzeź.

Niecałe dwadzieścia lat później siedmiu rycerzy złożyło przed patriarchą Jerozolimy śluby ubóstwa, czystości, posłuszeństwa i walki za wiarę. Rycerze-mnisi postawili sobie za cel obronę pielgrzymów i ochronę szlaków pielgrzymkowych. Swoją nazwę wzięli od templum - świątyni Salomona. Upłynęło dziesięć lat a zakon, co martwiło jego założycieli, nie rósł w siłę. Wtedy z pomocą przyszedł Bernard z Clairvaux. Chwycił za pióro i popełnił De laude novae militiae, pochwałę nowego rycerstwa. To nowe rycerstwo Militia, którego uosobieniem byli właśnie templariusze, zostało przeciwstawione rycerstwu świeckiemu, któremu Bernard nadał wprost nazwę Malitia, czyli zło. Pióro spełniło pokładane w nim nadzieje, a idea nowego rycerstwa wnet zasiliła szeregi templariuszy wieloma nowymi braćmi, zakonowi zaś zapewniła liczne nadania. Zakon stał się rychło znaczącą siłą militarną i polityczną w Outremer. Rosło również jego zaplecze ekonomiczne w Europie, gdzie bracia z czerwonymi krzyżami na płaszczach także zyskiwali na znaczeniu.

Co odróżniało nowych rycerzy od świeckich wojowników? Jako jedyni zachowywali się zgodnie z zasadami Vita perfecta. Hołdowali ideałom rycerskim i walczyli w obronie wiary chrześcijańskiej. Odrzucali wszystko to, za co świeccy rycerze ściągali na siebie gniew boży. Obca była im pogoń za sławą i dobrami doczesnymi, bogate ubrania i fryzury, będące wyrazem grzechu próżności i zbytku.

Całkowicie podporządkowani regule zakonnej, hołdowali zasadzie Non nobis Domine, non nobis, sed nomini Tuo da gloriam. Rycerz-mnich nosił prosty strój, broń jaką się posługiwał była dobrej jakości ale daleka od zbytku. Krótko przycięte włosy i nietrefiona broda nadawały mu surowy, ascetyczny wygląd. Unikał rozrywek takich jak hazard, polowania, nie podnosił oczu na kobiety, unikał wszelkich z nimi kontaktów. W bitwie nigdy nie oddawał pola, zobowiązany był walczyć tak długo jak widoczny był baussant czarno-biały sztandar trzymany przez marszałka. Oznaczało to w praktyce walkę do samego końca.

Minęły dwa wieki i oto upada Królestwo Jerozolimskie, upada zakon świątyni, upada także idea nowego rycerstwa. To prawda, daleko na północy rośnie w siłę państwo innego zakonu. Ale idea już się wypaczyła. Wojna za wiarę stała się rycerską przygodą na krańcach świata. Modnym przedsięwzięciem, w którym wziąć udział jest w dobrym tonie. Dzięki temu zyskuje się sławę, szacunek i miejsce przy wysokim stole pod sklepieniem wielkiego refektarza, którego zakończone ostrymi, gotyckimi łukami okna przeglądają się w wodach Nogatu.

Zapłakałby św Bernard na widok baronów, którzy pod proporcami co się złotem skrzą gotowi byli słuchać wezwania Bertrana de Born:

Rycerze, oto zdanie me:

Zastawcie zamki, miasta, wsie
I bijcie się, to moja rada!
Walczcie, to moja rada!

Zapłakałby na widok Karola księcia Orleanu, który stawał pod Azincourt w szacie, na którą zużyto dziewięćset sześćdziesiąt pereł czystej wody. Podczas gdy hełm Henryka V, tego samego dnia zdobiło pereł zaledwie sto dwadzieścia osiem.










2 komentarze: