czwartek, 26 stycznia 2023

Rycerze z Bayeux

 Od Roberta. Dziękuję. 


Wilhelm książę Normandii miał podobno kiedyś stanąć przed koniecznością wyboru pomiędzy dwoma kobietami. Jedną z nich była Ealdgyth, Edyta o Łabędziej Szyi. Drugą Maud, Matylda Flandryjska.

Jak mówi romantyczna legenda, książę kochał piękną Edytę i nawet wymykał się potajemnie ze swego księstwa na Wyspy, po to by spędzać z nią czas z dala od zgiełku wielkiej polityki. Ta jednak upomniała się o niego i przyszedł czas by się ustatkować. Zażądano aby poślubił córkę Baldwina V hrabiego Flandrii, a przez matkę, wnuczkę króla Francji. Złe kronikarskie języki, choć w tym wypadku należałoby mówić raczej o piórach, twierdziły że miała Matylda raptem 127 cm wzrostu. Po wiekach jednak, jej kości przemówiły i wiemy iż była wyższa o całe centymetrów dwadzieścia pięć. Nie o wzrost jednak tu chodziło a o urodzenie, koneksje i widoki na przyszłość. Także o pieniądze. Jakiego wzrostu była Edyta nie wiemy. Wiemy natomiast iż jej ojcem był Alfgar earl Mercji. Zatem urodzeniem była od Matyldy mniejsza. Kiedy Wilhelm upierał się przy Edycie, doradzono mu by dobrze się zastanowił. Argumentowano, jej uroda przeminie a łabędzia szyja ugnie się pod ciężarem piersi, którymi będzie musiała wykarmić dzieci, które spłodzicie. Matylda zaś, wcale nie taka niska, to sojusz z Flandrią i Paryżem, który da mu siłę i pozwoli uporządkować sprawy w Normandii a w przyszłości, kto wie, sięgnąć może po koronę Anglii.

Wybór padł na Matyldę. Co było dalej, wszyscy doskonale wiemy. Rozpisywały się o tym kroniki. Nie one jednak pozostają po dziś dzień najważniejszym źródłem wiedzy o tamtych wydarzeniach. To nie pióra skrybów, a igły i podążające za nimi wełniane nici opowiedziały jedną z najbardziej fascynujących historii doby średniowiecza.

Był upalny lipcowy dzień kiedy po zwiedzeniu katedry skręciłem z Rue de Nesmond w Allée des Augustines i stanąłem na dziedzińcu muzeum. Zaledwie piętnaście stopni dzieliło mnie od największego skarbu Normandii. Przeszedłem hol i znalazłem się wreszcie w długiej, ciemnej sali. Wolnym krokiem przesuwałem się wzdłuż poręczy, przyglądając się kolejnym odsłonom barwnej opowieści. Trudno opisać uczucia jakie mi wtedy towarzyszyły. Przy scenie przeprawy floty normandzkiej przez kanał, poczułem jak łzy napływają mi do oczu. Nie przypominam sobie by jakiekolwiek muzeum czy znajdujący się w nim zabytek wywarły na mnie takie wrażenie jak owe sześćdziesiąt osiem metrów haftowanego płótna Tkaniny z Bayeux.

Kiedy trafiły w moje ręce figury normańskiej kawalerii Victrixa, obok wielu innych, częściowo już zrealizowanych pomysłów, pojawił się i ten by pomalować kilka z nich „na rok 1066”. Pomalować jednak inaczej, bo w stylu Bayeux, używając kolorów z Tkaniny. Spróbować przenieść w trzeci wymiar to co płasko wyhaftowane na lnianym płótnie. Czy się to udało, oceńcie sami. Jedyne poważniejsze odstępstwo w doborze kolorów dotyczy kolczug, które malowałem odwrotnie jak na oponie – jasny „lniany” kolor przykrywa ciemniejsze kolory nici. Figury same w sobie doskonale wyrzeźbione, sprawiają, że praca nad nimi za pomocą pędzla to czysta przyjemność.

Według jednego z szacunków na tkaninie pokazano siedemdziesiąt dziewięć postaci w zbrojach, na ogółem dwieście jeden wizerunków zbrojnych mężczyzn. Ja ograniczyłem się do trzech. Postać centralna to oczywiście Wilhelm. Po jego prawej stronie, z proporcem w ręku to Robert z Mortein, brat przyrodni księcia Wilhelma lub … Eustachy II hrabia Boulonge. Tu zdania są podzielone, a to dlatego że napis identyfikujący osobę na tkaninie nie zachował się w całości. Wojownik po prawej niechaj pozostanie bezimienny.

A zatem, HIC WILLEM DUX ET EXERCITUS EIUS.






2 komentarze:

  1. Cudowna praca , zarówno ta wykonana pędzlem , jak i ta wykonana piórem !

    OdpowiedzUsuń
  2. Piekna historia i malowanie, szacunek

    OdpowiedzUsuń