Fürst Bismarck był kajzerowskim kolonialnym
krążownikiem pancernym, stanowił rozwinięcie typu Victoria Louise. Stacjonował w Tsingtao od momentu wcielenia do
służby w 1900 roku, brał udział w tłumieniu powstania bokserów; w roku 1909
kiedy to wrócił do Niemiec. Potem został poważnie przebudowany, na początku I
wojny krótko służył jako okręt obrony wybrzeża. Ponieważ do tej roli kompletnie
się nie nadawał, przesunięto go do rezerwy i szkolenia. Stacjonował w Kilonii.
W roku 1919 wycofany ze służby i sprzedany na złom.
Fürst
Bismarck miał typową sylwetkę okrętów z początku XX wieku. Nie jest to już
rosochaty pokrak z lat 70-tych i 80-tych XIX wieku, ale też jeszcze nie smukły
klasyk z czasów bitwy jutlandzkiej. Sam model też został opracowany w sposób
charakterystyczny dla niemieckiej firmy NNT, znaczy sporo delikatnej żywicy i
malusieńka, pozostawiająca niedosyt blaszka.
Jak
na 700-tkę model jest dość duży, długi i smukły. No i maszty będą wysokie.
Producent dołożył do pudełka również gipsową, sporych rozmiarów i ciężką
podstawkę, przedstawiającą fragment Kanału Kilońskiego.
Instrukcja budowy to
dwa średnio czytelne zdjęcia złożonego na surowo modelu z dorysowanymi numerami
części. OK, powinno wystarczyć (z zastrzeżeniem dotyczącym malowania, ale o tym
niżej). Jest też dwustronicowy rys historyczny.
Kadłub
(do linii wodnej) to jeden element odlany z większością nadbudówek, sponsonami,
pachołkami. Bardzo ładnie pokazano zmienną geometrię burt krążownika.
Pomosty i
wieże artylerii głównej i średniej odlane są jako jednostronne, na wspólnym,
cienkim żywicznym „filmie”, który trzeba będzie ostrożnie zeszlifować na
arkuszu papieru ściernego. Sam kadłub też ma drobne nadlewki na linii wodnej.
Szalupy, komin, maski dział 88
mm i inne drobne detale odlane są na klasycznych grubych
wlewkach, które łatwo będzie usunąć. Pokład ma delikatną, ale czytelną fakturę,
producent pamiętał też o poprzecznym podziale desek. Obróbka części żywicznych
nie powinna sprawiać problemu nikomu, kto ma choćby niewielkie doświadczenie w
pracy z żywicą.
Blaszka
fototrawiona – jest. Ale malutka. A jej większość to i tak relingi. Poza tym
kilkanaście centymetrów drabinek, łańcuch kotwiczny, szkielet tenta rufowej
galeryjki admiralskiej. Tak, mam świadomość, że większość śródokręcia Fürsta Bismarcka zasłonią szalupy, ale i
tak blaszek wydaje mi się trochę mało. Przyzwyczaiłam się chyba do standardu
naszego legnickiego NIKO, gdzie blacha do maluśkiego niszczyciela potrafi być
większa niż dłoń. Brakuje mi też metalowych luf; żywiczne, które dano w
zestawie, są owszem proste i foremne, ale jakoś mnie nie przekonują. Coś czuję,
że przyjdzie mi je podmieniać.
Zestaw
uzupełnia malutka kalkomania z kajzerowską banderą.
Malowanie
modelu przewidziano kolonialne, biało-żółte. Uwaga: nigdzie nie pokazano
kolorów malowania pokładu i wewnętrznej części burt. Część pokładu jest
deskowana, i tu wszystko jest jasne, ale część na śródokręciu została pokryta
wykładziną antypoślizgową, i tu trzeba szukać kolorystyki na własną rękę.
Zresztą, tak naprawdę, jedyną informacją o malowaniu jest rysunek na pudełku.
Nigdzie nie ma też choćby schematycznego rysunku olinowania; z pudełka można
się domyślić co najwyżej przebiegu głównych sznurków.
Zestaw
jest bardzo ciekawy, zwłaszcza dla miłośników Kaiserliche Marine. Pozwala
zbudować model prosto z pudełka, ale korci, by go wzbogacić o detale typu
drzwi, klapki, stelaż do tenta itd. Wedle gustu i wewnętrznej potrzeby
modelarza. Raczej nie nadaje się na weekendową budowę a na samodzielny, poważny
projekt, odpowiednio rozciągnięty w czasie. Będzie też wymagał uważności przy
budowie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz