Matka Boża Częstochowska. Dzień 1. Szkic.
Z częstochowską ikoną Maryi nie da się dyskutować.
Przynajmniej nie w Polsce, bo zagraniczni ikonopisarze odważają się czasem na
własną interpretację tego obrazu. U nas jest on absolutnym, sztywnym kanonem.
Wszyscy w jakiś sposób nosimy go pod powiekami, nawet ci z nas, którzy nie są
religijni.
Tę ikonę wypada skopiować, interpretować już nie.
Naszkicowałam Matkę Bożą na owalnym (zgodnie z życzeniem
Zamawiającej) kawałku jakiegoś egzotycznego drewna. Sama w tej chwili jeszcze
nie wiem, co mi wyjdzie.
Dzień 2.
Matowe złote tło pod aureole i biały rozwodniony podkład pod
resztę sylwetek.
Biel jako podkład nie tylko ułatwia malowanie, ale ma też -
oczywiście! - swój sens teologiczny. Biel to kolor światła, jasności i dobra,
zaś ikona jest niejako oknem, otwartym ku widzowi z rzeczywistości duchowej. W
tak rozumianej perpektywie to widz jest na zewnątrz, wnętrzem jest Duch.
Odwrotnie niż w klasycznych obrazach, gdzie patrzący zagląda "do środka"
namalowanego świata.
Biała farba, nawet położona na samym dole
ikony i potem zamalowana innymi kolorami, pełni funkcję zwierciadła i źródła
światła zarazem. Modelarze wiedzą dobrze, że figurka czy model pomalowane na
białym podkładzie są bardziej świetliste i pastelowe, niż malowane na czarnym.
Światło, przechodząc przez warstwy farb, odbija się od białego podkładu i wraca
go do widza po pierwsze więcej, po drugie nasze oko odbiera całość jaśniej niż
bez tej bieli na dole. A o to w ikonach wszak chodzi, by pokazywać Światło.
Dzień 3.
Na oryginalnym obrazie zwracają uwagę dwie rzeczy. Po
pierwsze, dziwne zielonkawe tło. Po drugie, Jezus: jest mocno niewyraźny.
Tło obrazu najprawdopodobniej było kiedyś złote, a to, co
widzimy dziś, to po prostu efekt utleniania nie najlepszej jakościowo pozłoty.
Współcześni malarze, chcąc jak najwierniej skopiować obraz, dość często dają mu
zielone tło; właśnie to miałam m.in. na myśli mówiąc, że z tym obrazem nie daje
się dyskutować. Tymczasem zieleń w ikonach z zasady nie jest używana na tło. To
kolor życia, przyrody, z lekka odsunięty od rzeczywistości duchowej. Zaś tło
powinno wskazywać właśnie na Ducha, dlatego najczęściej bywa złote, czerwone
lub niebieskie.
I Jezus, jak wspomniałam, jakiś taki niewyraźny. Nie chodzi o uszkodzenia malatury, choć owszem, też jest ich sporo. Przyjrzyjcie się twarzy Dzieciątka na obrazie: bułowata, bez wyrazu, niemal niewidoczna. Cała uwaga widza zatrzymuje się na twarzy Madonny, tak jakby reszta tej historii w ogóle nie istniała.
I Jezus, jak wspomniałam, jakiś taki niewyraźny. Nie chodzi o uszkodzenia malatury, choć owszem, też jest ich sporo. Przyjrzyjcie się twarzy Dzieciątka na obrazie: bułowata, bez wyrazu, niemal niewidoczna. Cała uwaga widza zatrzymuje się na twarzy Madonny, tak jakby reszta tej historii w ogóle nie istniała.
W tym miejscu zdecydowałam się podjąć
ostrożną polemikę z oryginałem: zrobię Jezusa nieco wyraźniejszego.
Częstochowski obraz to w końcu Hodegetria, czyli Maryja wskazująca na Syna.
Dzień 4. Twarze i dłonie.
Nie są jeszcze skończone, najbardziej zaawansowana jest twarz
Maryi, resztę dokończę później, gdy pojawią się pozostałe kolory. Jestem bowiem
głęboko przekonana, że żadnych prac malarskich - ikon oczywiście też nie - nie
wolno opowiadać "w kawałkach", oddzielnie każdy element, bez
finalnego połączenia ich w narracyjną i wizualną całość.
Maryję na tym obrazie "robią" oczy i usta, i w
pewnym stopniu prostokątny kształt twarzy.
Oczy są niekanoniczne, nieklasyczne, wąskie i w ciemnej twarzy bardzo ciemne; w
połączeniu z niewycieniowanymi powiekami i policzkami daje to znany wszystkim
efekt oczu tak smutnych, że aż opuchniętych od płaczu. Jeśli chce się ten efekt
zachować, trzeba zapomnieć o wszystkich zasadach malowania oczu na ikonach ;)
Podobnie jest z ustami - ciemne, wąskie,
nierówne, z opuszczonymi kącikami. Wszystko wbrew kanonowi. Ledwie odznaczają
się od reszty twarzy, która w tej okolicy również jest płaska, i również
wygląda na odrobinę spuchniętą od łez.
Co najciekawsze, wszystko prawdopodobnie
jest skutkiem średnich umiejętności ruskich malarzy, którzy restaurowali obraz
po husyckich zniszczeniach w roku 1430. Nie znali oni już techniki enkaustycznej,
którą pierwotnie ikona została namalowana; nie znali, bo zapomniało ją całe
średniowiecze. Posługiwali się temperą, która nijak nie chciała się trzymać na
enkaustyce; ostatecznie wszystko zdrapano i namalowano obraz na nowo, ze
starego pozostawiając jedynie deskę. I te techniczne bojowania doskonale widać
na jasnogórskiej ikonie.
Dzień 5.
Nałożyłam kolejne kolory - metaliczny brąz i chłodną czerwień
- żeby obramować i zamknąć twarz. I membranę ze środkowego odcienia błękitu na
płaszcz.
W ramach ostrożnej dyskusji z oryginałem zdecydowałam się
wycieniować szaty Maryi. Na obrazie są one płaskie, a błękit aż czarny.
Kontrastowe, niemal krzykliwe plamy (zwłaszcza czerwieni), prawie że nie
wycieniowane, to charakterystyczna maniera późnośredniowiecznego ruskiego
malarstwa ikonowego. A jasnogórski obraz, jak wiadomo, malowali właśnie Rusini
pod koniec I połowy XV wieku.
(Już 50 lat później, po czasach Iwana
Groźnego, ruskie malarstwo ikonowe całkowicie zmieni oblicze: stanie się
hałaśliwe, pyszne i aż kapiące od nadmiaru złotej bizantyjskości. Taki trochę
ciemny wiek ikonopisania. Dlatego nowożytne ruskie i rosyjskie ikony nie są
raczej dobrym wzorcem dla prac ikonopisów współczesnych).
Ale wracając do Maryi: docelowo płaszcz
będzie ciemniejszy a złocenia wycieniowane. Zaś na sam koniec pojawią się
również złote andegaweńskie lilie, którymi obsypany jest płaszcz Maryi.
Dzień 6.
Cieniowanie płaszcza. I początki cieniowania złotych taśm na
mankietach i obramowaniu płaszcza.
Zastanawiam się, jak wyglądałby jasnogórski obraz, gdyby go
starannie, konserwatorsko, oczyścić. Choć oczywiście wiem, że nie ma opcji,
prawdopodobnie nigdy do tego nie dojdzie. Wiem też, że obraz jest pod czujną
opieką komisji i zespołów, a w ogóle to przeważnie ogląda się go przykryty
złotą sukienką, spod której widać tylko twarze i dłonie.
Ale i tak się zastanawiam. Jakie były - są tam pod spodem -
naturalne jego kolory. Jaki odcień błękitu, jaka czerwień. Jak to wszystko
wyglądało kiedyś, tuż po namalowaniu, gdy jeszcze dobrze nie wysechł werniks.
Lecz my dzisiaj i tak mamy w oczach i
sercach obraz ciemny, zniszczony, zamglony przez czas. I to nasze postrzeganie
też jest kwestią, nad którą warto się zastanowić.
Dzień 7.
Kolory, kolory...
Ikona to okno, otwarte Z-Tamtąd, z rzeczywistości duchowej,
na nas, do nas i dla nas. Z tamtego Światła, w którym oglądamy "kształty i
barwy prawdziwe", jak mówi hymn. Co jest miarą prawdziwości barw?
Malarstwo postrenesansowe przyjęło, że prawdziwość =
wierność, definiowana jako idealnie odwzorowana zgodność z oryginałem. Od tego
rodzaju malarstwa do dziś wymaga się fotograficznej hiperrealistyczności, takie
malarstwo najłatwiej nam zrozumieć. W takim malarstwie czujemy się
bezpieczni. Znamy je, rozpoznajemy, umiemy wytłumaczyć. To malarstwo na miarę
człowieka, ani trochę nie większe.
Ikona prawdziwość definiuje odmiennie,
jako czystość. Dlatego kolory na ikonach są - powinny być! - wyraziste i
jednoznaczne. Mogą być jaskrawe, nie mogą być krzykliwe. To też ma swoje
teologiczne uzasadnienie: Bóg nie jest synkretyczny, Bóg jest jeden, cały i
kompletny. Jednoznaczny. "A mowa wasza niech będzie tak-tak,
nie-nie", że zacytuję świętego Pawła.
Ikona nie miesza porządków. Nie zgadza się
na "postprawdę". Dobrze napisana ikona jest od człowieka większa,
dużo większa. Niepojmowalnie aż większa.
Dzień 8.
De horrore vacui hodie narrabo.
Ruskie malarstwo ikonowe już od XV wieku szło swoją, zupełnie
od bizantyńskiej i greckiej odmienną drogą. Ruś stawiała wysokie, nawet
pięciopiętrowe ikonostasy, co oznaczało, że na umieszczone w nich ikony patrzy
się z dużej odległości i pod kątem. Skutkiem tego z kolei było upraszczanie
ikon: malowano duże, bardzo jaskrawe plamy kolorów, niemal bez cieniowania.
Ruskie ikony zrobiły się w tym czasie nieco łopatologiczne, bez charakterystycznej dla greckiej tradycji
finezji.
Jasnogórski obraz, jak wiadomo,
rekonstruowali właśnie Rusini.
I tu wyobrażam sobie taką historię.
Wyobrażam sobie Rusinów, którzy namalowali Matkę Bożą po swojemu, czyli plama
granatu (płaszcz) i plama czerwieni (Jezus). I z przerażeniem uświadomili sobie
- albo uświadomił ich ktoś inny, może sam król Jagiełło - że to nie może tak
zostać. Bo w Częstochowie obraz nie będzie wisiał na V piętrze ikonostasu,
tylko dużo niżej i bliżej wiernych. I co teraz?
Porządnie wycieniować szat Rusini już prawdopodobnie
nie umieli. Nie ta szkoła, nie ta technika. Więc, dopadnięci przez ów tytułowy
horror vacui, obsypali szaty andegaweńskimi liliami i kwiatkami. Żeby tylko
zakryć czymś pustkę.
Tak swoją drogą, to my dzisiaj mamy trochę
podobnie. Też dopada nas horror vacui. Nie umiemy żyć w ciszy, zaś przestrzeń
wokół siebie oswajamy poprzez zagracanie jej przedmiotami. W malarstwie
ikonowym przejawia się to poprzez histeryczne zdobienie szat świętych postaci,
albo barokowe mnożenie atrybutów, albo nerwowe wypełnianie czymkolwiek tła,
albo napychanie aureoli floraturami. Okej, można, pewnie że tak. Ale nie zawsze
trzeba.
"Mniej" jest lepsze niż "więcej".
Dzień 9.
Dzień 9.
Ten etap, kiedy wszystko prawie już jest. Kiedy do namalowania został tylko podpis.
Dla mnie to zawsze moment, gdy dochodzę do wniosku, że znowu beznadziejnie skasztaniłam robotę. Znów miało być tak fajnie, a wyszło jak zwykle. I nic już się nie da poprawić, bo wszystko jest źle. Wszystko. Absolutnie wszystko.
I to, że ktoś powie, że nieprawda, bo fajne, nic nie pomaga. Nigdy. I tak nie wierzę.
W takich momentach doskonale rozumiem św. Faustynę, która, oglądając obraz Jezusa Miłosiernego namalowany wedle jej wskazówek, gorzko płakała, że to absolutnie nie tak. Że Jezus nie taki, że oczy nie te, że twarz, że ręce, że nic.
Choć z drugiej strony - kim ja jestem, żeby rozumieć świętych?
Mały ludzik z pędzelkiem w łapie i kotem na kolanach, stara maruda i tyle.
Dla mnie to zawsze moment, gdy dochodzę do wniosku, że znowu beznadziejnie skasztaniłam robotę. Znów miało być tak fajnie, a wyszło jak zwykle. I nic już się nie da poprawić, bo wszystko jest źle. Wszystko. Absolutnie wszystko.
I to, że ktoś powie, że nieprawda, bo fajne, nic nie pomaga. Nigdy. I tak nie wierzę.
W takich momentach doskonale rozumiem św. Faustynę, która, oglądając obraz Jezusa Miłosiernego namalowany wedle jej wskazówek, gorzko płakała, że to absolutnie nie tak. Że Jezus nie taki, że oczy nie te, że twarz, że ręce, że nic.
Choć z drugiej strony - kim ja jestem, żeby rozumieć świętych?
Mały ludzik z pędzelkiem w łapie i kotem na kolanach, stara maruda i tyle.
Dzień 10.
Napisy. Szkic.
Póki nie ma napisów, nie ma też ikony. Jest zwykły obraz. Napis to wezwanie imienia, wejście w osobistą relację z malowanym świętym.
Imiona Maryi - MP OV - i Jezusa - IC XC - zawsze są na ikonach pisane po grecku (choć nic się nie stanie, jeśli zapiszemy je alfabetem łacińskim, w swoim własnym języku). MP (w lewym rogu) to skrót od MHTHP, czyli Matka; OV (w O powinna być poprzeczka, "th", nie umiem tu wstawić greckich literek) w prawym rogu - skrót od OEOY, czyli Boga. Razem "Matka Boga". Zaś IC XC to nic innego jak IHCOYC XPICTOC, Jezus Chrystus.
Liter nie należy wymyślać na końcu pracy, trzeba je albo naszkicować z całym rysunkiem na początku, albo "mieć w głowie" ich dokładną lokalizację. Litery nie są wypełniaczem tła, tylko jednym z ważniejszych elementów ikony. Wszystko musi być spójne i proporcjonalne. Ja "trzymam" napisy w głowie aż do końca pracy, i nanoszę je ołówkiem pod sam koniec. A żeby nie uciekły mi piony, pomagam sobie taśmą modelarską.
Dzień 11.
Finał.
Są rzeczy, których nie warto robić dla siebie. Nie jakobym ja na nie nie zasługiwała. Nie. Po prostu nie warto. Szkoda zrobić coś i usiąść na tym jak stary smok na kupie zaśniedziałego złota, i pilnować, i mieć.
Fajnie jest wypuścić wykonane z rąk i przekazać je dalej, do kogoś, kto czeka i się być może ucieszy.
Napisy. Szkic.
Póki nie ma napisów, nie ma też ikony. Jest zwykły obraz. Napis to wezwanie imienia, wejście w osobistą relację z malowanym świętym.
Imiona Maryi - MP OV - i Jezusa - IC XC - zawsze są na ikonach pisane po grecku (choć nic się nie stanie, jeśli zapiszemy je alfabetem łacińskim, w swoim własnym języku). MP (w lewym rogu) to skrót od MHTHP, czyli Matka; OV (w O powinna być poprzeczka, "th", nie umiem tu wstawić greckich literek) w prawym rogu - skrót od OEOY, czyli Boga. Razem "Matka Boga". Zaś IC XC to nic innego jak IHCOYC XPICTOC, Jezus Chrystus.
Liter nie należy wymyślać na końcu pracy, trzeba je albo naszkicować z całym rysunkiem na początku, albo "mieć w głowie" ich dokładną lokalizację. Litery nie są wypełniaczem tła, tylko jednym z ważniejszych elementów ikony. Wszystko musi być spójne i proporcjonalne. Ja "trzymam" napisy w głowie aż do końca pracy, i nanoszę je ołówkiem pod sam koniec. A żeby nie uciekły mi piony, pomagam sobie taśmą modelarską.
Dzień 11.
Finał.
Są rzeczy, których nie warto robić dla siebie. Nie jakobym ja na nie nie zasługiwała. Nie. Po prostu nie warto. Szkoda zrobić coś i usiąść na tym jak stary smok na kupie zaśniedziałego złota, i pilnować, i mieć.
Fajnie jest wypuścić wykonane z rąk i przekazać je dalej, do kogoś, kto czeka i się być może ucieszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz