Kolejne największe brzydactwo wszechświata.
Czyli kolejny francuski XIX-wieczny okręt. Brzydota prześliczna.
Biogram okrętu
Armo to zdecydowanie modele dla koneserów, wymagające dużo wkładu własnego. Niemniej - nikt inny nie zrobił tylu wiktoriańskich okrętów, co oni. Bismarcki czy inne Prinz Eugeny można kupić już prawie że w osiedlowej Biedronce, a większość tych przeszpetnych francuzów pozostawała dotąd w sferze marzeń i westchnień. Więc nie wybrzydzamy, tylko się cieszymy, że mamy.
Instrukcja. Kartka A4 dwustronnie zadrukowana. Najwartościowszą jej częścią jej planik okrętu, od razu w skali 1/700. Ładny i czytelny, dodajmy, co poprzednim modelom Armo nie zawsze się zdarzało.
Sama instrukcja składania to ten odręczny rysuneczek w rogu. W sumie... wystarczy.
Kadłub ładnie leży w planach.
Sam kadłub to gruba, ładna bryłka żółtawej żywicy, z już oszlifowanym kanałem wlewowym. Tylko trochę trzeba ją będzie doszlifować, i gotowe. Bąbli, niedolań, uszkodzeń ani bananów nie stwierdza się. Kawał naprawdę dobrej roboty.
Jedyny w sumie minus to lita balustrada galeryjki admiralskiej. OK, się ją zetnie i zastąpi blaszkową.
W woreczku dostajemy sporą garść drobiazgu. A na instrukcji napisano, że "zestaw zawiera części zapasowe". Barbet jest 5 (powinno być 4), kominy 3 (2) łódek w ogóle o wiele za dużo, itd. Przyda się, nie zmarnuje się.
Lufy. Ładne i proste, ale pewnie i tak spróbuję je wymienić na toczone. Z czym może być kłopot, bo tych specyficznych francuskich luf z tamtej epoki nikt nie produkuje. Zobaczę, może coś się dobierze, a jak nie, to wykorzystam żywiczne.
Barbety. Śmieszne, jak to francuskie. Nieco uproszczone, ale jak dla mnie na akceptowalnym poziomie.
Elementy typu kominy, pokłady mostków i marsy. Dużo tego nie ma, bo Duperre miał architekturę jeszcze żaglowcową, czyli pokład niemal pusty. Paskudnym za to zonkiem są lite okapotowania kominów, które powinny być przecież przestrzenną drucianą konstrukcją. W porządku, się zetnie i się zrobi z drutu, a to tu można będzie użyć w roli kopyta.
Druciarnia. Z tego se, modelarzu, zrób maszty, reje, żurawiki und so waiter.
Nie wiem, mam jakiś ogólny dystans do dołączania drutów do modeli. Mówię o drutach, nie o toczonych masztach. Znacznie bardziej pasuje mi metoda Combriga, czyli też zrób se sam, ale każdy element narysowany w instrukcji z podaniem średnicy druta i długości odcinków. Takie kawałki jak tutaj to ja zawsze obwąchuję nieufnie niczym kot nową kuwetę. I rzadko z nich korzystam, bo z zasady wydają mi się zbyt grube. Pomijam już, że miękkie miedziane druty nie nadają się na nic, co przenosi obciążenia, a na czym np. naciąga się linki.
I ostatnia rzecz wyciagnięta z pudełka, czyli paskudny mały krążek CD ze zdjęciami modelu. Zdjęcia są dostępne również w sieci, na stronie Jadara. Więc trochę nie wiem, po co je powielać na płytce. Tym bardziej, że mój komputer krztusi się tymi małymi płytkami, i zanim go namówiłam, by mi otworzył, prawie ją połknął.
Tak więc wiemy juz, co w zestawie jest. Teraz parę słów o tym, czego nie ma.
Nie ma blaszki.
OK, taka jest polityka Jadara, że blaszek do okrętów nie dają. Wiem, z czego to wynika, przyswoiłam, przestałam się domagać. Co nie zmienia faktu, że bez elementów fototrawionych fajnego modelu zbudować się nie da. Trzeba po prostu mieć w magazynku różne generic relingi, żurawiki, przydasie i cóśki. Aha, i koniecznie wymienić żywiczne schodki na blaszkowe, żeby dobrze to wyglądało.
No.
Mój Duperre od razu trafił do stoczni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz