Kilka lat temu zaczął za mną „chodzić” sir Galahad: rycerz bez skazy, który znalazł
był świętego Graala. Postać cokolwiek odstająca od pozostałych rycerzy
Okrągłego Stołu, wieczny wędrowiec, trochę mistyk, jakby nie do końca z tego
świata. Chodził, chodził, aż postanowiłam, że nie ma co, trzeba robić figurkę,
może się chłopina wreszcie odczepi.
Parę
lat temu trafiłam w książce A.Berthelota „Król Artur i Rycerze Okrągłego Stołu”
na lekko naiwną, ale przy tym odpowiednio klimatyczną reprodukcję gobelinu
Edwarda Burne-Jonesa (z lat 1891-1894), przedstawiającego moment odnalezienia świętego Graala. Pomyślałam od
razu, że to niemal gotowa winietka, tylko figurki odpowiednio dobrać!
Ze
świętym Graalem, jak podają legendy arturiańskie, było tak.
Graal był
naczyniem – kielichem lub czymś podobnym – z którego Jezus pił podczas Ostatniej
Wieczerzy, pierwszym kielichem mszalnym w dziejach chrześcijaństwa. W
średniowiecznym francuskim eposie Roberta de Borona jest on naczyniem, do
którego Józef z Arymatei zebrał krew z przebitego boku Jezusa. W
średniowiecznym cyklu tekstów okołoarturiańskich Graal obrastał w kolejne
znaczenia, głębie i interpretacje. Nie ma czegoś takiego jak jedna opowieść o
królu Arturze: historie te splatają się w wielowątkową, skomplikowaną mozaikę,
nie zawsze do końca spójną, za to żywą do dnia dzisiejszego. W wersji, która ja
postanowiłam się posłużyć, ostatnim potomkiem Józefa z Arymatei był ranny (lub
nieuleczalnie chory) Król Rybak, opiekujący się Graalem na zamku w Corbenic.
Wskutek cierpienia Króla cierpi całe jego królestwo; uleczyć Króla może jedynie
„dobry rycerz”, czysta dusza, który zada Królowi odpowiednie pytanie. W rysunku
tej postaci również można odnaleźć głęboką chrześcijańską symbolikę: wszak ryby
na Jeziorze Galilejskim łowili uczniowie Jezusa, którzy potem stali się
„rybakami ludzi”.
Uleczyć Króla –
i niejako w nagrodę odnaleźć Graala – próbowało wielu wspaniałych i dzielnych
rycerzy; z samego dworu Króla Artura na trwające rok i dzień poszukiwania
wyruszyło ich aż 150. Większość nie sprostała zadaniu: zginęli w walce, błąkali
się po kraju nie mogąc nawet dostrzec zamku, niektórzy wręcz przeszli na stronę
zła. Ostatecznie do celu dotarło trzech rycerzy: sir Bors, sir Parsifal i sir
Galahad i oni to dostąpili zaszczytu oglądania Graala; tej trójce zostało dane
pojąć tajemnice ukryte w świętym kielichu, jednak tylko Galahad był na tyle
dobrym i czystym człowiekiem, aby wypełnić obowiązki kapłana Graala. Wziął on
kielich w ręce, odmówił modlitwę dziękczynną, napił się sam i podał
towarzyszom, aby i ci się z niego napili; po tym czynie został prawie natychmiast
uniesiony przez aniołów do nieba. Bors powrócił do Camelotu i opowiedział, co
się wydarzyło; Parsifal zamieszkał ze swą ukochaną w zamku Tintagel.
Tyle fabularna
warstwa legendy. Mnie, jak już wspominałam, zafascynowała sama postać Galahada:
niezwyciężonego w boju, najlepszego z rycerzy (pokonał nawet Lancelota!), który
przecież konsekwentnie odmawiał rozlewania krwi; Galahada, o którym niedużo w
sumie wiadomo a informacje te i tak nie na wiele się przydają; Galahada, który
żyje tylko i wyłącznie po to, aby szukać i odnaleźć Graala, a całe jego życie
jest jedynie przygotowaniem do wypełnienia tej Misji; Galahada, który
wypełniwszy Misję odchodzi ze świata. Galahada, rycerza Graala.
Graal i
Galahad są nierozłączni; Galahad jest tak naprawdę wiecznym wędrowcem, który
innego celu nad Graala i obok Graala nie ma. Wszyscy pozostali rycerze
wyruszają w podróż, aby Graala szukać, znaleźć i potem żyć opromienieni sławą:
dla nich Graal jest jedynie środkiem do jakiegoś osobistego celu. Galahad
przeciwnie: wyrusza, aby Graala szukać i znaleźć, nic więcej i nic potem: po
odnalezieniu Graala życie Galahada niejako traci sens. Galahad, spełniwszy
swoje największe marzenie, nie pragnie już niczego, i nie należy się dziwić, że
aniołowie unoszą go do nieba. Galahad spogląda w twarz Prawdy i osiąga
ostateczne szczęście, na zawsze już wolny od ziemskich trosk.
Galahad jest,
owszem, najdoskonalszy, najcnotliwszy, najlepszy, jest rycerzem idealnym, lecz
nie tylko dlatego, jak sądzę, właśnie jemu zostało dane odnaleźć Graala, ów
ostateczny cel wszystkich ludzkich tęsknot. Wielu wszak było na dworze króla
Artura rycerzy doskonałych. Galahad odnalazł Graala, bo Graalowi poświęcił całe
swe życie, wszystkie wysiłki i na koniec siebie samego: odnalazł go, bo żył
tylko dla niego, bo w jego sercu nie było miejsca na nic innego. Został, tak
myślę, nagrodzony nie za doskonałość, a za wierność.
Komponując
winietkę postanowiłam pokazać moment jakby ciut późniejszy w stosunku do
gobelinu Burne-Jonesa – chciałam uniknąć tłoku związanego z kilkoma postaciami
aniołów. A więc nie sam czas odnalezienia Graala, lecz czas, kiedy Galahad
podaje kielich towarzyszom. Galahad szczęśliwy i spełniony, Galahad w zachwycie
i triumfie. Skomponowałam tę postać z jakichś magazynkowych żywicznych części i
odpadków, jako bazą posługując się figurką joannity wypuszczoną niegdyś przez
Pegaso. Obok wbity między kamienie miecz: Galahad już orężem walczyć nigdy nie
będzie. Parsifal – klęczący rycerz – to w oryginale król Filip August produkcji
Soldiersa z dorobioną włócznią; sir Bors – przerobiony Seilowski joannita z
wymienioną główką i tarczą. Fragment kamiennej ściany z gotyckimi drzwiami
dostałam kiedyś w prezencie; jest to składanka z gipsowych cegiełek. Do kompletu
drewniany postumencik odpowiednich rozmiarów i trochę magazynkowych chabaziów
różnego pochodzenia.
Cała scenka w
moim zamierzeniu miała mieć nieco głębszy, odrobinę uduchowiony klimat; aby to
osiągnąć, musiałam popracować światłem. Kolory oczywiście raczej jasne, czyste,
wyraźne; źródło światła umieszczone niejako wewnątrz Graala, rozjaśniające
przede wszystkim postać samego Galahada i dalej oświetlające pozostałych
rycerzy. Ostre cienie, lśniąca faktura wykończenia niektórych elementów zbroi i
ubrań. Dużo światła.
Na boczku
postumentu domalowałam jeszcze tytuł winietki – „Sir Galahad et Sangréal” – bo
tak właśnie po starofrancusku Graala nazywano. Liternictwo to uwspółcześniona
gotycka minuskuła; oryginalne średniowieczne manuskrypty sporządzane są w niemal
nieczytelnej dla niewyrobionego oka formie graficznej. Inicjały również
cokolwiek uwspółcześnione i uproszczone, choć przyznam, że miałam szaloną
ochotę ozdobić przynajmniej pierwszy z nich na wzór średniowiecznych tekstów
jakąś miniaturową scenką. No ale. Co się odwlecze, to nie uciecze przecież,
wykorzystam pomysł do jakiejś innej winietki.
Myślę sobie –
tak już zupełnie na zakończenie – że chyba każdy człowiek ma – powinien mieć –
w życiu swojego świętego Graala: coś wielkiego, największego, najwspanialszego,
czemu chciałby poświęcić samego siebie. Coś, za czym całe życie się wędruje i
co na sam koniec wreszcie pozwala się odnaleźć.
Specjalne
podziękowania dla Andrzeja za inspirację, motywację oraz twórcze rozwijanie
różnych okołograalowych wątków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz