sobota, 30 lipca 2016

Inbox - Kombrig - IJN Takao 1889 - skala 1/700

Okręcik. Jaki śliczny.


            Najbardziej znanym japońskim okrętem o tej nazwie był oczywiście ciężki krążownik z 1930 roku, ale nie o nim chcę dzisiaj pisać. Mój „Takao” to nieopancerzony krążownik z roku 1888, malutki słodki brzydal, którego żywiczny model wydał niedawno rosyjski Kombrig.
            Zbudowany został w Japonii, lecz według projektu Francuza Emila Bertina, jednego z twórców francuskiej „Młodej Szkoły”, i tę francuskość widać w jego sylwetce, w rozwiązaniach detali, w kształtach kadłuba. „Takao” był jedną z pierwszych nowoczesnych japońskich konstrukcji okrętowych, z racji niewielkich rozmiarów klasyfikowano go również jako kanonierkę lub korwetę. W służbie w latach 1889-1911, wziął udział m.in. w bitwie pod Weihaiwei i pod Cuszimą. Niespecjalnie się jakoś zasłużył. Taki klasyczny kurdupel, koń roboczy floty.
          Okręty z tego okresu są „rosochate”. Kanciasta sylwetka, pokład najeżony lufami, żurawikami, rozbudowane maszty, wysokie kominy, uroczo archaiczne nadbudówki. Czasem nawet wanty i mniej lub bardziej szczątkowe ożaglowanie. „Takao” też taki jest. Jednym się to podoba, innym nie. Kwestia gustu. Ja takie poczwarki uwielbiam.
             Rosyjski Kombrig od lat wypuszcza żywiczne modele cudaków z tamtej epoki, od lat też – konsekwentnie – ogranicza się do „gołej” żywicy, w zasadzie pomijając blaszki i inne multimedialne dodatki. Jeśli zaś blaszka już w zestawie jest, to malutka, absolutnie niewyczerpująca tematu. W modelu „Takao” nie ma jej w ogóle, ale to w sumie niewielki problem, o czym za chwilę.
            W małym (ale i tak za dużym) miękkim pudełku znajdujemy dwukartkową instrukcję i garść części z szarej, bardzo gładkiej żywicy.
            Kadłub tego małego krążowniczka ma raptem 10 cm długości. Ładny, delikatny, z niewieloma nadlewkami. Wyłącznie do linii wodnej, co jak dla mnie jest wielkim plusem. Wyznaję albowiem zasadę, że okręty najlepiej i najsensowniej prezentują się na wodzie, czyli z niewidoczną częścią podwodną; wyjątki to wrak wyrzucony na brzeg albo ostatecznie okręt w doku. Tymczasem „pełne” kadłuby żywicznych modeli w 1/700 często bywają odlewane w całości, co zmusza albo do mozolnego rozcinania bryły, albo do ekwilibrystyki w wymyślaniu sposobu ekspozycji.
Ale wracając do „Takao”: nie ma w nim, jak w niektórych modelach, grubego i wrednego w odcinaniu kanału wlewowego; wystarczy delikatnie przeszlifować linię wodną drobnoziarnistym papierem ściernym. Purystów zapewne zmartwi fakt, że deski nie są dzielone w poprzek, biegną przez całą długość pokładu. Zostały też dość topornie wytrasowane. Paradoksalnie, może to ułatwić malowanie: farba nie zaleje linii podziału. Kolejne deskowane elementy – pokłady mostka i pomostów – znajdujemy na cienkiej żywicznej „błonce”. Ja osobiście niezbyt lubię to rozwiązanie, bo trudno jest zeszlifować błonkę idealnie równo, niczego przy tym nie uszkodziwszy. Poręcze nadburci są trochę grubawe, ale ujdzie. Ostatecznie zresztą można je na własną rękę pocienić.
Nadbudówki – niewiele ich na tym okręcie – miewają troszeczkę krzywo wytrasowane okna i drobniutkie bąbelki nadlewek w rogach. Trzeba je będzie uważnie oczyścić. Nie powinno to być trudne, jedynie trochę czasochłonne.
            Armaty i działka odlane są w całości, połączone z klockiem cieniutkim, precyzyjnym kanałem wlewowym. Teoretycznie można by powalczyć z wymianą luf na metalowe, ale moim zdaniem nie jest to konieczne. Trochę tak, jak z armatami Niko: też są w całości żywiczne, też można wymieniać – i też nie ma sensu. Oczywiście: jeśli komuś zamarzy się zmiana kąta podniesienia luf, nie będzie miał wyjścia. W tej chwili wszystkie są w pozycji „na zero”.
            Absolutnie nieziemsko wygląda za to klocek z nawiewnikami – których na „Takao”, jak na każdym okręcie tamtej epoki, było mnóstwo – i żurawikami. Cieniutkie, delikatne, niepołamane – a w każdym nawiewniczku nawiercony otworek chwytu powietrza. No szacunek, proszę państwa. Aż się ich nie chce wymieniać na blaszkowe czy nawet druciane.
             I, jeśli chodzi o części modelu, to już wszystko.
            Obiecałam, że wrócę do kwestii blaszki. Nie ma jej, ale w tym modelu nie jest to jakiś wielki dramat. „Takao” miał sylwetkę bardzo klasyczną, i wystarczy sięgnąć po różne „generic” blaszki, które każdy okrętowiec pewnie ma w magazynku. Dorobić trzeba będzie relingi (niedużo, głównie na fordeku), drabinki i trapy, rury parowe komina, wanty, może bulaje i drzwi. Wszystko typowe, łatwe do pozyskania. Największy problem może być z wantami; mnie osobiście niedawno udało się kupić blaszkę jakiegoś chińskiego producenta, zawierającą te detale w kilku różnych rozmiarach. Lecz kto nie ma, będzie musiał dziergać wanty ręcznie. I to właśnie może być najbardziej pracochłonny element modelu.
            Nieco większy problem będzie ze znalezieniem zdjęć okrętu, mogących pomóc w budowie. Przeglądając internet trafiłam na raptem kilka fotek, z czego najładniejsza została zreprodukowana na okładce pudełka. „Takao” nie był „gwiazdą medialną” floty japońskiej, nie doczekał się profesjonalnych sesji zdjęciowych. Chcąc wzbogacić model, pozostanie posłużyć się per analogiam zdjęciami pokrewnych jednostek, bo, jak wspominałam, jego sylwetka jest absolutnie typowa dla tamtej epoki.

            Ładny, malutki modelik, po zbudowaniu i olinowaniu powinien nabrać delikatnego i w taki miły sposób rosochatego wyglądu – powinien, jak ja to nazywam, „spuchacieć” i przyciągać oko sporą ilością detali pomimo niezbyt napakowanej sylwetki. Można mu jeszcze dołożyć żagielki, i wtedy w ogóle już będzie ciekawy. Ja w każdym bądź razie planuję go ożaglować. I wkomponować w jakąś odpowiednio dynamiczną dioramkę. 



















O, na przykład taką...





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz