Two Thin Coats to farby akrylowe, do figurek. W kampanii na Kickstarterze można było kupić 2 "fale", każdą po 60 farb; ja na razie mam tylko "wave one", drugiej jeszcze w Polsce nie ma.
Zasadniczo, farby jak farby, wydawałoby się. Zaciekawiły mnie, bo projektant i twórca - Duncan Rhodes - pracował kiedyś dla Games Workshop, poszedł sobie stamtąd, by stworzyć własną linię farb, Two Thin Coats właśnie (oczywiście bardzo upraszczam tę historię). Zaangażował fachowców, również chemików, przeanalizował błędy popełniane przez innych producentów - i zebrał na Kickstarterze ponad 1,2 mln backersów.
Reklamowane są te farby jako - zgodnie z nazwą - wymagające malowania dwiema cienkimi warstwami. Czyli technika, którą bardzo lubię, a na którą nie pozwala wiele z najpopularniejszych obecnie na rynku farb akrylowych. Przez ponad miesiąc używania TTC wypracowałam zasadę, że na zapodkładowaną figurkę nakładam kolor bazowy (dotyczy dużych powierzchni) z jakiejś innej firmy, byle podobny odcieniem, i dopiero po wyschnięciu bazy cieniuję za pomocą TTC. Małe detale maluję od razu TTC.
TTC skomponowane są triadami: ciemny - średni - jasny. To wygodne. Podobną metodę przyjęła kiedyś amerykańska firma Reaper - mam całkiem sporo z ich palety, ale jakościowo to jednak są inne farby. Nie gorsze czy lepsze, inne, innych technik należy używać przy malowaniu Reaperami niż TTC.
Zasadniczo jest tak, że farba składa się z pigmentu i rozcieńczalnika. Pigment może być drobno- lub gruboziarnisty, może być go więcej lub mniej, może być lepiej lub gorzej zmieszany. Rozcieńczalnik to przezroczyste medium o różnym składzie, bardziej lub mniej ciągnące się, z pigmentem wchodzące w lepszą lub gorszą relację. Każdy malarz figurkarz wie, że np. Vallejo (kiedyś absolutnie wiodąca firma) ma słaby, gruby pigment, który bardzo szybko odwarstwia się od medium, zaś samo medium jest nie przezroczyste, a mleczne. I nie każdą farbę Vallejo daje się dobrze rozmieszać, bo medium bywa za dużo. Z kolei Cytadelki potrafią szybko wysychać i też miewają za dużo mlecznego medium (ja nazywam je glusiem, jest niezbyt sympatyczne, ciągnie się i źle reaguje z pigmentem). Scale75 są bardzo ostre, przepigmentowane, ale pigment wcale nie jest najwyższej jakości. P3 Formula bywają glutowate, zresztą też coraz trudniej w Polsce je dostać. Reapery nawet w triadach miewają odcienie zbyt mocno rozgraniczone, źle się mieszają do layeringu. AK i MiGi są rzadkie, lepsze do aerografu niż pod pędzel. Podobnie nasza polska Hataka, mnóstwo wrednego glusia i bardzo słaby pigment. Może do aero jest dobra, no ale ja jestem pędzelkarz. Tamiyą, Italeri ani Pactrą nie maluję, to w mojej ocenie nie jest akryl, zwłaszcza Tamka wymaga specjalnego rozpuszczalnika. Dość miło, ale raczej małe detale, maluje się Lifecolorami; też są dość gumowate i mają chudy pigment, ale ułatwia to cienki layering. Zaś 3Gen AK są owszem dobrze skomponowane, nie rozwarstwiają się, ale one też są raczej cienkie, aerografowe równie jak pędzelkowe. I nie mają zbyt wielu odcieni pośrednich, co zmusza do wielkiej uważności w mieszaniu, bo wiadomo: jak się zmiesza za mało, to potem idealnego koloru się już nie odtworzy.
Przy czym akapit powyżej to moje osobiste uwagi, nie traktujcie ich jako jedynie słusznej prawdy objawionej przypadkiem.
Poniżej macie kilka szkaradnych zdjęć, pokazujących malowanie triadami TTC. I efekt na figurce 32 mm. Mokra paleta zwykła, wodna, na deklu od serka, na zwyczajnym (nie pergaminowym) papierowym ręczniku. Sukienka malowana triadą fioletoworóżową (Royal Cloak - Sword Hilt Burgundy - Glistening Gums; nie, nie mam ambicji uczyć się tych nazw na pamięć). Chyba może być.
Co po tym miesiącu już wiem: triady TTC są dość ciemne. Kolory shadow wiadomo, ciemne być muszą; bases mogłyby być ciut jaśniejsze, lights wręcz domagają się, by je wykończyć czwartą warstwą, z dodatkiem bieli (lub bardzo jasnej żółci). Może to dlatego, że ja lubię mocne kontrasty i zawsze odruchowo uwzględniam scale factor, czyli zauważalnie rozjaśniam moje figurki.
Jakościowo - miód. Farby w ogóle się nie rozwarstwiają. Wystarczy kilkanaście energicznych potrząśnięć, i można wyciskać farbę na paletę. I rzeczywiście, one lubią być nakładane dwiema cienkimi warstwami, pozwalają też wracać do warstwy nałożonej wcześniej i jeszcze przy niej majstrować. Wysychają zauważalnie wolniej niż inne akryle, i to też pasuje do mojej techniki layeringu. Nie kłócą się, bez protestu mieszają. Bez trudu daje się uzyskać efekt półprzezroczystości, który też lubię. Sam pigment jest na tyle mocny, że można nabierać mikroskopijne ilości farby na koniec pędzelkowego włosia, nie trzeba nurzać w farbie całego pędzla.
Z innych ciekawostek - metalizerów mają dwie triady, złotą i srebrną. ale bardzo rozumnie dobrane. Jest też 6 washy, których na razie nie lubię, bo są za ostre. Może trzeba będzie spróbować malować nimi jak glazami, a nie jak washami. Zobaczymy.
TTC pakowane są w buteleczki 15 ml, nie w "zwyczajowe" 17 ml. W sumie to bez znaczenia, te 15 ml to i tak kosmicznie dużo, a przynajmniej się nie zmarnuje.
Aha: stojaki kupiłam osobno i dopiero kupiwszy odkryłam, że można w nich umieszczać farby głową na dół. Bardzo sprytny patent.
Czekam teraz na second wave TTC. Kupię na pewno.
Piękny tekst z którego nic nie zrozumiałem. Czytałem go jednak z prawdziwą radością. Z nim jest trochę tak jak z muzyką klasyczną: nie trzeba znać nut żeby cieszyć się muzyką. Mimo zgłoszonego zastrzeżenia coś tam jednak do mnie dotarło. Mam nawet wrażenie że lepiej będę rozumiał i więcej widział podczas oglądania malowanych przez panią figurek. DZIĘKUJĘ
OdpowiedzUsuńJa pisząc go też miałam wrażenie, jakbym była sommelierem i opisywała jakieś wyrafinowane wino. Nuta głowy, nuta nogi, nuta ucha, rześka kapusta przykryta dymem z opon, takie jakieś historie.
UsuńRewelacyjnie opisane. Nie mam więcej pytań, dziękuję.
OdpowiedzUsuń