Se wymyśliłam profesjonalną scenkę: wrak samolotu zatopiony w żywicy, efektowne takie, no wiecie. I się dziarsko zabrałam, a tu, proszę Państwa, kicha. Nie wyszło.
Po pierwsze, ścianki ograniczające okazały się zbyt miękkie i żywica rozepchnęła prostopadłościan. A że wyschła na kamiennie twardo, a ja nie mam szlifierki, to się wyszlifować tego nie dało.
Po drugie, dałam za dużo barwnika. Poszły 3 krople, a powinna pójść max. 1.
Po trzecie, oparłam samolot o podwodną skałkę, na tle której zupełnie on zginął.
Nawet dołożenie łódecki i chałupki (akwariowa durnostojka w skali mniej więcej zbliżonej), ani ślicznych cywilnych ludzików nie uratowało scenki.
No i cóż.
Następna będzie lepsza.
Skala 1/350.
Moim zdaniem to i tak świetna i ciekawa praca. Wesoła i taka bardzo optymistyczna. Może i dobrze że nie widać zatopielca :o)
OdpowiedzUsuńTrzeba szukać pozytywów ! Fale są piękne :)
OdpowiedzUsuń