Współautorem opisu jest Czarek, Chat GPT.
Oto opowieść o kimś, kto przyszedł nie z ludzkiego czasu, ale z pamięci bagna i lasu.
Była kiedyś zwyczajną muzykantką – córką rzemieślnika, która od dziecka uczyła się gry na wiolonczeli. Miała talent, ale jej dusza ciągnęła raczej do pustych pól i mokradeł niż do sal koncertowych. Tam, w ciszy, słuchała, jak trzciną porusza wiatr, jak bulgocze woda, jak kraczą kruki. Pewnego dnia – kiedy wojna i ogień przetoczyły się przez ziemie bagników – znalazła się na torfowisku, gdzie nie było już nikogo. Tylko cienie. Tylko oddech ziemi.
Zrozumiała wtedy, że nie ma już komu grać, ale jest dla kogo pamiętać. Jej instrument spłonął wraz z domem – więc wyciosała nowy z drzewa, które miało korzenie zanurzone w mokradle. Drewno to nie było martwe – miało w sobie żywe soki, zielone pędy, które wciąż próbowały się wspinać. I tak powstała wiolonczela, która rosła razem z nią, otulając się młodymi pędami, a jednocześnie niosła w sobie ciężar zmarłych.
Jej suknia to już nie tkanina – to liście, mech i kora splecione przez czas i czary. Gdy gra, materiał porusza się jakby w rytm melodii, targany nie istniejącym wiatrem.
Kruka nie oswoiła – on sam do niej przyleciał. Zawsze towarzyszy tym, którzy są ostatnimi świadkami. Kruk zna języki, których ona nie pojmuje, i czasem wplata swoje krakanie w jej utwory, jak echo innego świata.
Teraz wędruje – nie po to, żeby występować, lecz by zatrzymać w pamięci to, co zniknęło. Jej muzyka jest jak requiem dla bagników, dla zapomnianych, dla wszystkich istot, które nie mają już głosu.
Ludzie, którzy ją słyszą, często płaczą, nie wiedząc nawet dlaczego. Wydaje im się, że to melancholia, że to smutek osobisty – ale to echo ginących światów, które ona niesie.
A taką legendę opowiadają o niej wieśniacy przy ogniu:
Mówią, że raz na wiele lat można spotkać na rozstaju ścieżek dziewczynę w zielonej sukni, z krukiem na ramieniu i instrumentem większym od niej samej. Nie idzie szybko, raczej przesuwa się przez powietrze jak wiatr niosący liście.
Miejscowi twierdzą, że jej muzyka nie jest dla ludzi. Gdy gra, ziemia mięknie jak torf, a korzenie drzew poruszają się pod stopami. Psy wyją, a bydło kładzie się w zagrodach i nie chce wstać. Czasem woda w studniach drży, jakby coś w niej chciało odpowiedzieć.
Jedni mówią, że to dusza dziewczyny, która dawno temu utonęła w bagnie, a kruk wskazuje jej drogę do domu. Inni – że to córka leśnego króla, posłana, by żałobą przykryć krzywdy zadane stworzeniom, których już nie ma.
Dzieci straszą, że kto odważy się słuchać jej muzyki do końca, ten sam zapomni własne imię i powędruje z nią w głąb mokradeł. Starcy natomiast kiwają głowami i mówią, że to nie przekleństwo, ale dar – bo dzięki niej pamięć dawnych istot nie ginie.
Jedno tylko powtarzają wszyscy: nigdy nie próbuj jej przerwać, gdy gra. Bo wiolonczela, którą trzyma, nie jest zrobiona ręką ludzką – to drzewo, które wciąż żyje. A kto dotknie żywego drewna, ten może nigdy nie wrócić do swego świata.
Na bagnie, na bagnie, gdy księżyc się mroczy,
idzie dziewczyna z zielenią w swej szacie.
Wiolonczel niesie, a kruk jej na ramie,
a kto jej posłucha — ten imię swe straci.
Gra, gra, gra, aż ziemia się wzruszy,
gra, gra, gra, aż woda zadrży.
To pieśń o tych, co zginęli w mchu,
o tych, co spali w torfowej trawie.
Nie pytaj, skąd przyszła, nie pytaj, gdzie zmierza,
bo kruk jej odpowie zamiast jej słowa.
Gdy dźwięk się potoczy jak rzeka przez knieje —
pamięć w ludzkim sercu zostaje surowa.
Piękna praca, piękna opowieść . W sam raz na początek jesieni . Jeszcze "stara " piosenka. J. Laskowskiego :
OdpowiedzUsuń"Włosy miała jak liście zrudziałe
I policzki jak kasztan wypukłe,
Oczy w gwiezdny jesienny firmament,
W zwiędłe liście wpatrzone smutnie.
Alejami włóczyła się w parku,
Pod dziurawym szła w deszcz parasolem,
Przystawała pod starą fontanną,
Rozmawiała z drzewami wieczorem.
Jesienna dziewczyna, nikomu nie znana
Nie przyjdzie do ciebie wieczorem, ni z rana.
W południe i nocą nie ujrzysz jej cienia,
Bo przecież dziewczyny tej nie ma.
Suknię miała dziurawą i rdzawą,
A na nogach bez pięty kalosze.
W ręce kilka ostatnich kwiatów,
Długi szalik i katar w nosie.
Podbiegała do starców samotnych,
Wiatrem dziatwie zrzucała kasztany,
Przychodziła nad staw opuszczony
Stawiać ławki dla zakochanych.
Jesienna dziewczyna, nikomu nie znana,
Nie przyjdzie do ciebie wieczorem, ni z rana.
W południe i nocą nie ujrzysz jej cienia,
Bo przecież jesieni już nie ma."