Warspite
Okręt, który zawsze chciałam sobie kupić, i zawsze było coś pilniejszego. No ale w końcu go mam.
Kupiłam od razu wielgaśne blachy i drewniany pokład z Flyhawka. Bo sam plastikowy model to taki... trochę chudziutki...
Instrukcja. To jest Trumpek, więc nie ma co liczyć na jakąś szaloną detalizację. Ale ładne to jest.
Malowanie z Oceanu Indyjskiego. Dwója za opis kolorów, a raczej jego brak. Dobrze chociaż, że są rzuty obu burt.
Kadłub. Do wyboru: z pełnym dnem i do linii wodnej. Ja oczywiście zrobię bez dna, na dioramce jakiejś.
Podstawka w formie kilbloków. Przyda się do innego modelu.
Pokłady. Na dole oryginalny plastikowy z modelu, u góry drewniany Flyhawkowy.
Ramki. Formy suwakowe, więc ładnie, ale nie za dużo części. To nie jest Flyhawk:
Maciupcia blaszunia. Hmmm...
Kalka. Bandery i kokardy do Walrusów.
A Walrusy są dwa. Z przezroczystego tworzywa, wyłącznie w pozycji z rozłożonymi skrzydłami:
OK. No to przechodzimy do pudła z blachami.
Instrukcja - wielostronicowa książka. Każdy etap wyłożony łopatologicznie, rysunki + zdjęcia. Miłe.
I same blachy. 10 arkuszy. Jejku, jak fajnie.
Różne miłe drobne przydasie, czyli toczone kabestany i pachoły...
...oraz lufki.
Nić na olinowanie. Miło.
I dodatkowe rameczki, m.in. z Walrusem ze złożonymi skrzydłami. Bardzo, bardzo sympatycznie.
I mój pomysł na Warspita:
W roli tankowanego - jakikolwiek niszczyciel. Na przykład IBG-owski Hunt.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz