Dziś coś innego niż zwykle na chomiczkowym blogu. Znaczy tzw. podkład historyczny pod dioramę, która się nawet jeszcze nie zaczęła budować... choć owszem, zaprojektowana już jest.
Cały koncept wziął się stąd:
Znaczy pomysł zakupu przez Polskę starego francuskiego krążownika to coś, co się zdarzyło naprawdę. Zdeklasowany francuski D'Entrecasteaux, chwilowe polskie imię Władysław IV, docelowe - Bałtyk. Służył jako hulk (okręt bez napędu) aż do 1939 roku. Potrzebny i przydatny mniej więcej tak, jak żabie siodło. No ale. Tak było.
Springsharp (de Villars) w swoim artykule o chińskim hipotetycznym krążowniku Qin wymyślił okręt z centralnie umieszczonym, pojedynczym mamucim (jak na tamtą epokę) długolufowym działem 340 mm w całkiem już nowoczesnej wieży na śródokręciu. Na poniższym rysunku widać to działo dość dokładnie:
(źródło: http://springsharp.blogspot.com/2020/11/chinskie-krazowniki-typu-qin.html)
Sama sylwetka krążownika to bardziej Dupuy de Lome niż D'Entrecasteaux, ale mniejsza. Idea jak najbardziej do zrealizowania również na okręcie podobnym do D'E. Jeśli idzie o model, to "przebudowa" będzie bajecznie wręcz prosta: wystarczy zdjąć środkowy komin i na obnażonym w ten sposób pokładzie usadowić armatę:
(źródło: https://www.jadarhobby.pl/armo-70012-1700-orp-baltyk-ex-dentrecasteaux-p-51189.html)
Ale o przebudowie opowiem więcej, gdy już zacznę dłubać przy tym modelu; póki co wróćmy do rysu historycznego.
Wyobraźmy sobie, że Polska kupiła ten okręt - niechby we Francji nazywał się D'Esnambuc, na cześć XVII-wiecznego francuskiego pirata - w roku 1919. Przyjmijmy, że byłby przyrodnim bratem albo kuzynem realnego D'Entrecasteaux, o podobnym przebiegu służby i podobnym zużyciu mechanizmów. I podobnie niedrogo by się go udało odkupić. W 1919 roku na pewno byłby jeszcze na chodzie, do Polski - do Gdańska - przyszedłby sam, może w asyście holowników. Otrzymłby imię Władysław IV. Wyremontowany, odpicowany, zostałby rzecz jasna flagowcem naszej Marynarki Wojennej. Zajmowałby się dumnym pokazywaniem bandery, choć z racji wieku daleko poza Bałtyk by już nie wypłynął. Niemniej - i to okoliczność szalenie ważna dla dalszego przebiegu wypadków - jego wpływ na polskie narodowe ego byłby nie do przecenienia.
Przeskoczmy teraz o 13 lat w przód, do wczesnego lata 1932. Dla potrzeb konstrukcji tej alternatywnej historii przyjęłam, że geopolityka się w zasadzie nie zmieniła. Znaczy - do kryzysu gdańskiego doszło również.
Wizyta 3 brytyjskich niszczycieli w Gdańsku przebiegała zatem zupełnie tak samo, jak w realu, tyle że na powitanie wypłynęły im dwa okręty: krążownik ORP Władysław IV i niszczyciel ORP Wicher. Do portu gdańskiego wszedłby jedynie Wicher, ociężałego, bambaryłowatego Władysława przezornie zostawiając na redzie Gdańska. Zresztą: jak wiadomo, dowódca Wichra, kmdr por. T.Podjazd-Morgenstern, otrzymał rozkazy zezwalające mu nawet na otwarcie ognia "w razie obrazy polskiej bandery"; miał wówczas ostrzelać najbliższy urzędowy budynek w Gdańsku. 130-mm, szybkostrzelne działa Wichra nadawały się do tego celu znacznie lepiej, niż 340-mm armata Władysława, zdolna strzelać nie częściej niż 1 strzał na 6-7 minut.
Był też drugi powód pozostawienia krążownika na redzie: otóż na wysokości Westerplatte stał od kilku dni niemiecki pancernik SMS Schleswig-Holstein, stareńki predrednot, ówczesny flagowiec Reichsmarine. Stał, bo - wersja oficjalna - doznał awarii maszyn i próbował ją opanować siłamim załogi, nie wzywając na pomoc holowników. Potencjalny wstyd byłby tym większy, że świadkami hańby niemieckiej myśli technicznej byliby Brytyjczycy. Schleswig-Holstein podniósł zatem na flaglinkach komplet sygnałów oznaczających, że ma awarię, nie może się poruszać i sugeruje, aby opływać go szerokim łukiem; 14. czerwca 1932, około 21.00, awarię udało się usunąć, i okręt zaczął się szykować do odejścia na wschód, jak najdalej od stojących w Gdańsku brytyjskich i polskiego niszczycieli. Dowódca Władysława IV, i zarazem całego polskiego zespołu, kmdr por. Roman Stankiewicz wysłał o 21.17 na Schleswiga Holsteina pytanie: co robicie i czy musicie robić to teraz, w samym środku kurtuazyjnej wizyty Brytyjczyków?
Niemcy nie odpowiedzieli, przynajmniej nie radiem. Stankiewicz zeznał wprawdzie w złożonym dwa dni później raporcie, że usiłowali nadać jakiś komunikat ręcznie, za pomocą flag, jak również, że spuszczono na wodę motorówkę ze Schleswiga, która skierowała się mniej więcej w stronę polskiego krążownika - lecz sygnały flagami były z racji zapadającego już zmroku nieczytelne, zaś motorówka, nawet jeśli wiozła meldunek, nie zdążyła dopłynąć na czas. O 21.32 zaobserwowano obracające się na Schleswigu-Holsteinie wieże artylerii głównej; kmdr Stankiewicz natychmiast przesłał na niemiecki pancernik żądanie bezzwłocznego zaniechania wszelkich nieprzyjaznych działań pod groźbą otwarcia ognia, postawił też załogę Władysława IV w stan alarmu bojowego. Również do Gdańska na Wichra przekazano o 21.36 informację o "wykonywaniu nieprzyjaznych gestów" przez niemiecki pancernik. Wobec braku reakcji ze strony Niemców, Stankiewicz dał o 21.40 rozkaz otwarcia ognia.
Pierwszy pocisk trafił Schleswiga-Holsteina w lewą burtę na wysokości wieży dowodzenia. Prawdopodobnie w wyniku tego strzału zginęła cała załoga mostka na niemieckim okręcie. Krążownik zaczął się obracać w taki sposób, jakby zamierzał wziąć na cel stojące w gdańskim porcie okręty, i o 21.47 rzeczywiście oddał niepełną (z 3 luf) salwę w kierunku miasta, powodując spore zniszczenia w obrębie ul. Ogarnej i Mostu Krowiego (pod gruzami zburzonych budynków zginęło 11 cywilnych mieszkańców Gdańska). W tym czasie Władysław IV był już gotów do oddania drugiego strzału, który zmiótł maszt ze Schleswiga-Holsteina. Do walki włączył się Wicher, z gdańskiego portu mimo trudnych warunków celnie ostrzeliwując niemiecki krążownik; Schleswig-Holstein zatonął po eksplozji w magazynie prochu o godz. 22.32, zabierając ze sobą niemal 500 marynarzy i oficerów z 767-osobowej załogi.
W Gdańsku rozpętała się chaotyczna strzelanina, z jednej strony podsycana przez próbujące się wedrzeć do portu uzbrojone w broń długą oddziały gdańskiej policji, z drugiej przez kontratakujących polskich marynarzy z Wichra i - od około północy - 50-osobowy oddział wydzielony z załogi polskiej składnicy tranzytowej na Westerplatte. Brytyjskie niszczyciele nieniepokojone opuściły port; Wicher odszedł aż na wysokość Wisłoujścia i stamtąd prowadził ogień. Walki zakończyły się dopiero przed południem dnia 15 czerwca, gdy funkcjonariusze 4. i 5. Inspektoratów Straży Granicznej z Tczewa i Gdyni ostatecznie rozbroili gdańskich schupowców i zajęli Gdańsk.
Tak oto owego 15 czerwca 1932 Rzeczpospolita zupełnie nieoczekiwanie znalazła się w stanie wojny z Republiką Weimarską.
Już 15 czerwca wieczorem prezydent Republiki, sędziwy Paul von Hindenburg, zażądał opuszczenia Gdańska przez wojsko polskie i przywrócenia status quo ante. Marszałek Józef Piłsudski odpowiedział 24-godzinnym ultimatum, ogłaszając mobilizację i domagając się oddania Polsce Prus Wschodnich i Śląska; wobec jego bezskutecznego upływu armia polska przekroczyła o północy 16/17 czerwca granice Niemiec.
Dziękuję Kasiu... tyle lat mieszkam w Gdańsku i o 'kryzysie gdańskim' dowiedziałem się za Twoją pomocą ;-) Tyle jest jeszcze w naszym mieście do poznania.
OdpowiedzUsuńShidley
Cuuuuudo :) !!!!
OdpowiedzUsuńFiu , fiu ! Po takiej wojnie nie było by już marszałka Józefa , byłby Józef I z Bożej łaski ......
OdpowiedzUsuńSię czepiam, ale jako Ślonzok muszę :granica na Górnym Śląsku była tak pokręcona, że w części przemysłowej regularnych walk sie po prostu nie dało prowadzić w sposób sensowny. Jedyna możliwość to obejście odw kierunku Częstochowa ( nie jest to Ślask, tylko ówczesne woj kieleckie) w kierunku na Herby, Kluczbork, Opole, a na południu wzdłuż Wisły w Kierunku na Racibórz, Koźle, Nysę- trudny pofałdowany teren o czym przekonali się Rosjanie w 1945 r. W efekcie cały Górny Śląsk,a sięgał aż do Brzegu - Opolszczyzna to wymysł powojennych władz, by nie rozwijać autonomicznego województwa śląskiego,ostatecznie zlikwidowanego i przemianowanego na śląsko-dąbrowskie po przyłączeniu części kielecczyzny i Małopolski- byłby przyłączony do Polski. Co do Dolnego Śląska to tam jednak sporo Niemców mieszkało, więc czy by było warto?
OdpowiedzUsuńSzkoda, że to nie Kasia pisze historię Polski, o ileż byłaby wspanialsza.
OdpowiedzUsuńJak napisał nasz drogi Chomiczek nikt się o niemiecką część "Górnego Śląska" nie zamierzał bić. Wydzielone siły miały go tylko okupować i w pierwszej fazie nie radziły sobie z tym .Tak to zrozumiałem . Czy warto było zajmować Dolny Śląsk . Spróbujmy przez chwilę postawić się na przeciw tamtych ludzi , w tamtych czasach i wytłumaczyć im ,że nie warto ! Fakt ! Wielka szkoda ,że to nie Kasia pisze historię Polski :))
OdpowiedzUsuńKrótko i na temat.Cudo,cudo i jeszcze raz cudo.Kasiu super🙉
OdpowiedzUsuńO Dolnym Śląsku nikt nie myślał do momentu, kiedy pojawił asie pomysł odszkodowań za ziemie wschodnie II RP. Proszę pamiętać, że Dolny Śląsk to sięgał do Zielonej Góry. No ale to moja wiedza, a nie historia alternatywna. W mojej wersji ( oj będą gromy, oj będą)Krzyżacy wygrali pod Grunwaldem, a co.
OdpowiedzUsuńWygrali pod Grunwaldem ? i co dalej , i co :) ?
UsuńA co robią w tym czasie bolszewicy?
OdpowiedzUsuńBo w realnej historii przygotowywali się do przyłączenia kolejnych republik...
Nad bolszewikami intensywnie pracuję. Szykujemy z przyjacielem II część tej zboczonej historii, znaczy wybuch II wojny swiatowej. Wciąż dyskutujemy, czy przypadkiem atak by nie przyszedł ze wschodu właśnie.
UsuńW tym czasie nie byli jeszcze gotowi na wielką wojnę o wolność narodów ! Poza tym wydarzenia przebiegały tak szybko , ze nie zdążyli zareagować .
Usuń