Mówiąc "szkaradzieństwo" mam na myśli samą sylwetkę okrętu, nie wykonanie. Wykonanie było OK, jak na moje oko.
Co zaś do sylwetki... No cóż. Grubawa, z lekka nieproporcjonalna, z jakimś dziwacznym kapeluszem na kominie, bez masztów. Zwłaszcza brak masztów daje wrażenie, jakby De Ruyter nie był ukończony: okręt w budowie, model w budowie. A dodatkowo samolocik na pokładzie. Co za poczwara.
Projektant modelu - Stanisław Śliwiński.
Model wydany w formie zeszytu lekko większego niż A4, o klejonym grzbiecie. Klejonym słabo, rozłażącym się praktycznie od razu.
Historia okrętu, opis budowy modelu:
Rysunki. Komputerowe, renderowane, wyglądają fajnie. Olinowanie i druciarnia zaznaczone innym kolorem druku - bardzo dobrze.
Szablony. Całkiem sporo ich. Lubię tak:
Arkusze z częściami. Drukowane na gładkim, dość wiotkim brystolu, kolory ładne, choć jak dla mnie kamuflaż mógłby być ciut delikatniejszy (barwy nie tak wysycone). Śruby drukowane farbą metaliczną:
Bardzo podoba mi się cieniowanie desek, choć całość pokładu mogłaby być mniej żółta. Na gotowym modelu wygląda to fajnie, ja sobie oczywiście zmniejszę do 1/400, wyjdzie jeszcze delikatniej, jak znam moje ksero.
Samolociki drukowane srebrną farbą:
I paskudny zonk: nie cierpię szalup zaprojektowanych w ten sposób!
Więcej zonków póki co nie zauważyłam.
Zobaczymy, jak się De Ruyter będzie sklejał.
Zonk - różnice w odcieniach pokładów. Miało ukazać się drugie wydanie, ale chyba nie ukazało się.
OdpowiedzUsuń